Ta systematyczność już drugiego dnia zaczyna mnie uwierać. Nie potrafię dobrze ocenić ile co mi czasu zajmie i właściwie pół godziny temu powinnam już robić coś innego, ale oczywiście nie wyrobiłam się z poprzednią robotą. A że lubię zaczynać o takich godzinach nazwijmy to pełnych (choć w pół do to średnio jest pełna godzina) to postanowiłam jeszcze wyrobić ten obowiązek wpisowy.
Nie dość, że dziś pada, nie dość że miałam stresującą sytuację z rana (nie moja wina, ale musiałam winę wziąć na siebie), to jeszcze właśnie zauważyłam, że w sweterku który chciałam oddać brakuje guzika A ja nie chcę tego sweterka, więc jak mi go nie przyjmą to się popłaczę chyba naprawdę.
Macie czasem takie dni, że nic wam nie wychodzi? Zaczęło się od wczoraj jak skasowałam słupek z parkowaniem i prawie zjechałam z górki tak poza parking wyjechałam. Także cudny poniedziałek.
Dietowo też słabo, jem jak jem, ale nic zdrowego i wchłonęłam dziś rano nie dość, że kanapkę z dżemem to jeszcze słodką bułkę z czekoladą. Pięknie, Nathasza, pięknie. I zero wody, bo przy tej pogodzie to mi się jedynie herbatę chce pić.
No to nawet się udało.
A jeszcze dodam, ech, los to jednak jest złośliwy. Zmatchowałam faceta na Tinderze "z litości" bo ani nie jest w moim typie, ani nawet przystojny nie jest, i kurczę tak mnie wymęczył, że teraz to ja mu się narzucam i mnie bardziej zależy. Weźcie mnie walnijcie w głowę. Kretynka ze mnie.