25 września 2014 r. (czwartek)
Dziś mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do Zakopanego. Udało mi się przekonać kilka osób i zamiast podziwiać Krupówki pojechaliśmy do Morskiego Oka. Pierwszy etap pokonaliśmy bryczkami.
Tak, słyszałam. Biedne konie, wredni przewoźnicy i walka o wolność dla zwierząt. Wiecie, że przewoźnik, czyli i jego zaprzęg, pracuje dziesięć dni w miesiącu, koń jest zwierzęciem pociągowych od wieków, a ludzie są przede wszystkim wściekli, bo wjazd jest drogi. Widziałam zwierzęta w gospodarstwach rolnych w czasach mojego dzieciństwa widziałam zaprzęgi konne po wyścigach, widziałam konie pod wierzch po przejażdżkach. Widziałam spocone czworonogi. Żaden logicznie myślący właściciel nie pozbawi się źródła dochodu, tym bardziej, że nie jest ono tanie.
Ostatni kawałek przeszliśmy na piechotę. Każdy kolejny krok i było ładniej i ładniej. W końcu pokazała się Morskie Oko. Byłam tam po raz pierwszy. Pierwsze wrażenie zachwyt. Zielonkawe jezioro a wokół góry. Część szczytów była zielona. Kosodrzewina to ciekawa roślina. Wystarczyło minimalnie odkręcić głowę, aby zobaczyć białe szczyty. Gołe skały. Widok zapiera dech w piersi. Świeciło słońce. Robiło się coraz cieplej. Zaskoczyła mnie wielkość jeziora. Patrząc na zdjęcia zawsze wyobrażałam sobie, że jest ogromne, a przynajmniej duże. A tymczasem jest dużo mniejsze.
Krótka chwila w schroniskowej restauracji (nigdzie nie jadłam takich naleśników. Pyszne, zwinięte jak rurki z kremem i ser był prawie niesłodki), a później ruszyliśmy na wędrówkę dookoła jeziora. Zanim zeszliśmy na dół nad Morskim Okiem pokazał się helikopter. Zabierał kogoś na dół. Kilka ładnych zdjęć mi powinno wyjść. Wędrówka wokół akwenu sprawiła, że znaczenie więcej rzeczy niosłam w plecaku niż na sobie. Przydały mi się kijki. Kolano nawet specjalnie nie wyło. Droga jest kamienista, miejscami śliska, ale to czym „pasą się oczy” nie da się opisać ani oddać na zdjęciu. Trzeba przejść. Powąchać, poczuć. W pewnym momencie szlak rozdwaja się. Można iść na Czarny Staw i dalej na Rysy. Do tego pierwszego jest pół godziny. Powstał pomysł, aby iść. I spróbowaliśmy. Jednak szlak stawał się coraz trudniejszy. Ludzie, którzy schodzili z góry ostrzegali przed oblodzeniem. No i zaczęło się chmurzyć. Szczyty gór niknęły w „dymie”. Postanowiliśmy zawrócić. Zejście po kamiennych schodkach nie było najmilszą rzeczą tego dnia. Przydały się kijki do trekingu. Jakoś zlazłam. Ruszyliśmy w dalszą drogę wokół jeziora. Ciekawe, jak szybko udało mu się powiększyć objętość. Widziałam sarny, lawinisko i jagody. Poważnie, na Morskim Okiem są jeszcze jagody. Padać zaczęło jak doszliśmy do miejsca postoju bryczek. Zjechaliśmy w dół.
Endomondo pokazało, że przeszłam 6.76 km i spaliłam 1039 kcal. Ładny wynik.
Jedzenie
Chleb 450
Kawa 80
Jabłka 100
Banan 20
Gruszki 100
Naleśniki – 500
Oscypki z surówkami - 300
Razem 1450
kronopio156
25 września 2014, 22:46Och, ale dzień...Zazdroszczę! Równie cudnych kolejnych dni życzę!:-)