Tak sobie myślę, że to właśnie masło orzechowe może ponosić częściową odpowiedzialność za to, że jeszcze jakieś dwa lata temu byłam grubsza o 15 kilo (a przy moich 160 wzrostu jest to duża różnica). Zawsze trzymałam je w szafce na tzw. "czarną godzinę". Ratowałam się nim przed każdym okresem, gdy pokłóciłam się z chłopakiem czy po prostu dopadła mnie jakaś tam chandra. Wyjadałam je dosłownie na łyżki, a gdy mój humor był naprawdę zły, potrafiłam wyżreć w ciągu trzydziestu minut połowę słoika. No i wciąż nie miałam dość!
Teraz też oczywiście byłabym w stanie to zrobić :D Masło jest moim małym uzależnieniem. Co prawda poprawiłam swoje relacje z jedzeniem, ale i tak "boję się" trzymać je w kuchni. W końcu jednak sprawiłam sobie tą małą przyjemność i kupiłam słoiczek masełka, którego nigdy wcześniej nie próbowałam - a dokładnie kremu orzechowo-kakaowego.
POLECAM wszystkim fankom fisztaków i czekolady :D Jest przesłodziutkie, przeczekoladowe i przepyszne. Dokładniej przetestowałam je na moim blogu - tutaj link do testu. Ale na pewno muszę na nie uważać, bo jest aż zbyt dobre. A teraz ze względu na kobiece dni cały czas mam ciągoty do słodyczy. Najchętniej wyciągnęłabym to masło z szafki i zjadła w całości. Spróbuję się jednak powstrzymać.
Jeśli macie jeszcze jakieś godne polecenia masła, napiszcie mi proszę nazwy w komentarzach. Obiecuję, że postaram się jeść je z umiarem ;)
zurawinkaaa
29 stycznia 2019, 22:39Uwielbiam. Ale wolę nie kupować. Bo słoik pójdzie w godzinę ;)
MocnoNienazarta
30 stycznia 2019, 08:55nooooo to jest najgorsze :D