W piątek kupiłam sobie książkę o której niedawno wspominałam - "Dlaczego chcesz być gruba".Wbiegłam do domu, zostawiłam rzeczy na przedpokoju i rozwalona na łóżku zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy. I.......jakby mi ktoś cegłą przywalił!! Zaczęłam czytać o sobie.3/4 tego co było zawarte w książce było ...o mnie.
Nie przeczytałam całej niestety tej książki, ponieważ rozpoczęłam od razu naprawianie siebie od wewnątrz.
Nie będę opisywała wszystkiego, bo bym przynudzała,ale przejdę do meritum.
Problem nie polega na jedzeniu tylko zeschizowanym myśleniu o jedzeniu.
Wertując w myślach moje odczucia, postępowanie i istne żercie ( to jest słowo najlepiej oddające rzeczywistość) doszłam do wniosku,iż moim najlepszym przyjacielem jest jedzenie.Do tej pory zastępowało mi wszystko: dobry humor, pocieszenie, akceptacje, a jeszcze parę lat temu brak miłości.
Nic na to nie poradzę, że wychowano mnie w domu gdzie podstawową zasadą żywieniową było hasło: DZIECKO SZCZĘŚLIWE TO DZIECKO NAJEDZONE.
Od piątku jestem bardziej wyczulona na to jak się czuję kiedy sięgam po jedzenie.Nie robię tego mechanicznie jak to bywało.Wchodzę do kuchni - biorę co popadnie- wychodzę - jem- amen.Z resztą w ten weekend to za bardzo nie miałam przejrzystych myśli, bo gościłam się na dwóch imprezach rodzinnych.
Nie było pojadanie z nudów, bo akurat tak się składa,że się nie nudziłam. A i pogoda nie sprzyja jedzeniu ale piciu dużej ilości wody
Największym problemem będzie zakończenie huśtawki nastrojów jaką mam podczas diety i którą bardzo dobrze została opisana w książce.
Kiedy trzymam dietę jest super. Jestem cudowna, kochana, mogę wszystko i nie ma czegoś czego bym nie zrobiła bo i tak wszystko mogę.
Jak mi się zdarzy jednak jedzenie nadprogramowe to zaraz wszystko się wali. Jestem niedobra, podła, nieszczęśliwa, nic nie potrafię, nikt mnie nie kocha, jestem jedną totalną porażką.
To właśnie jest jeden z większych problem ,z którym nie daje sobie rady. Od euforii po wielką depresję.
Dziękuję bardzo za komentarze.Są naprawdę wielką podporą dla mnie.Czytam i oczywiście wyciągam wnioski.Oby więcej ich było , bo każdą waszą myśl biorę do serca i jakoś łatwiej jest mi godzić się z własną osobą:)
Nie przeczytałam całej niestety tej książki, ponieważ rozpoczęłam od razu naprawianie siebie od wewnątrz.
Nie będę opisywała wszystkiego, bo bym przynudzała,ale przejdę do meritum.
Problem nie polega na jedzeniu tylko zeschizowanym myśleniu o jedzeniu.
Wertując w myślach moje odczucia, postępowanie i istne żercie ( to jest słowo najlepiej oddające rzeczywistość) doszłam do wniosku,iż moim najlepszym przyjacielem jest jedzenie.Do tej pory zastępowało mi wszystko: dobry humor, pocieszenie, akceptacje, a jeszcze parę lat temu brak miłości.
Nic na to nie poradzę, że wychowano mnie w domu gdzie podstawową zasadą żywieniową było hasło: DZIECKO SZCZĘŚLIWE TO DZIECKO NAJEDZONE.
Od piątku jestem bardziej wyczulona na to jak się czuję kiedy sięgam po jedzenie.Nie robię tego mechanicznie jak to bywało.Wchodzę do kuchni - biorę co popadnie- wychodzę - jem- amen.Z resztą w ten weekend to za bardzo nie miałam przejrzystych myśli, bo gościłam się na dwóch imprezach rodzinnych.
Nie było pojadanie z nudów, bo akurat tak się składa,że się nie nudziłam. A i pogoda nie sprzyja jedzeniu ale piciu dużej ilości wody
Największym problemem będzie zakończenie huśtawki nastrojów jaką mam podczas diety i którą bardzo dobrze została opisana w książce.
Kiedy trzymam dietę jest super. Jestem cudowna, kochana, mogę wszystko i nie ma czegoś czego bym nie zrobiła bo i tak wszystko mogę.
Jak mi się zdarzy jednak jedzenie nadprogramowe to zaraz wszystko się wali. Jestem niedobra, podła, nieszczęśliwa, nic nie potrafię, nikt mnie nie kocha, jestem jedną totalną porażką.
To właśnie jest jeden z większych problem ,z którym nie daje sobie rady. Od euforii po wielką depresję.
Dziękuję bardzo za komentarze.Są naprawdę wielką podporą dla mnie.Czytam i oczywiście wyciągam wnioski.Oby więcej ich było , bo każdą waszą myśl biorę do serca i jakoś łatwiej jest mi godzić się z własną osobą:)
iwona088
5 lipca 2010, 17:13o kurde przydałaby mi się ta książka,,pewnie ciekawa
ancra
5 lipca 2010, 17:11praca nad soba uszlachetnia. to dobrze, ze znalazlas sobie "bata" w postaci ksiazki. miej go zawsze pod reka, jak ci beda przychodzic glupoty do glowy. powodzenia!
agixgmagix
5 lipca 2010, 17:07hmmm...je generalnie nie jem z nudów tylko jak to się mówi "bo mam na coś ochotę"-chodzi smaczek za czymś i muszę to zjeść. ale teraz to ja mam smaczek na seler i tak ma być ( jestem na diecie norweskiej)/ pozdrawiam :)
czerwonaporzeczka
5 lipca 2010, 16:55No to ja chyba będę musiała przeczytać tę książkę... bo co tu dużo mówić, od zawsze uzależniam ocenę siebie od tego jak jem. Jestem na diecie znaczy jestem super i mogę wszystko. Zjedzenie za dużo to depresja i nienawiść do siebie...