Dzisiaj myślałam w pracy, że mnie jasna ... weźmie. Dwa dni temu przyjechała kobietka na szkolenie, nie było dla niej rezerwacji, bo chyba o tym zapomnieli - zresztą nieważne - pokój dostała. W ofercie mieli tylko śniadanie i obiad, więc ją poinformowałam, że kolacji nie ma, tylko śniadanie następnego dnia, a jak chce kolację, to może sobie coś zamówić, a jeśli chodzi o całą resztę, to jutro będzie osoba, która zajmuje się tym szkoleniem i udzieli jej informacji, Poprosiła, żebym pokazała jej salę szkoleniową. W zasadzie nie musiałam tego robić, ale dałam jej klucz, powiedziałam gdzie.
Następnego dnia przylazła, że chce coś wydrukować, nie miałam dla niej czasu, więc poprosiłam, żeby siadła sobie do drugiego komputera i wydrukowała, co potrzebuje. Potem pojawił się jej problem wyjazdu, zaproponowałam wyjazd naszym busem. Zapytała o inne autobusy, podałam godziny wyjazdu, powiedziałam gdzie przystanek itp.
A w ramach podziękowania usłyszałam dziś, że pani stwierdziła iż nie dość, że jestem dla niej nieuprzejma, to jeszcze nawet ordynarna. No jakieś nieporozumienie totalne. Aż się we mnie zagotowało. A najgorsze jest to, że poskarżyła się managerce, że jestem wulgarna i nie wiadomo, co jeszcze.
Rewelacja, jedno upomnienie dostałam, nie wiem nawet za co, a teraz, to może nawet wylecę i też nie wiem za co.
Muszę sobie znaleźć jakąś normalną pracę, bo niedługo tu dostanę na głowę.
Prócz roweru i spacerów z psem, to kompletnie nic nie robię, bo kompletnie na nic nie mam czasu. Mam ochotę komuś przyłożyć, wyżyć się na kimś, czy czymś, cokolwiek, a tymczasem całe dnie stoję na tej cholernej recepcji, na której nic nie gra, z uśmiechem przyklejonym do twarzy i powoli mam dość.