Muszę wziąć się w garść.
Muszę wyznaczyć sobie cel i go zrealizować.
Inaczej popłyyyynę i efekt jojo murowany.
10 dni temu było tak entuzjastycznie - 71,9.
Niestety po tej dacie waga poszła w górę. Wczoraj wieczorem 72,4 czyli pół kg więcej.
Jednym słowem: dziesięć dni zmarnowanych. O ile uda mi się z tego wyciągnąć wnioski to powiedzmy będize nie tak do końća zmarnowach.
Tak więc zaraz zabieram się za siebie - wskakuję w buty do biegania i zrobię sobie godzinkę po parku, zanim nie zrobi się ciemno.
Plan do końca roku (tak jak w pasku postępu) - wejść w Nowy Rok z szósteczką z przodu.
Koniec kropka.
To aż/tylko 2,5 kg.