Wróciłam z wagą paskową 115 kg, czyli coś strasznego. Jedyna dobra wiadomość to taka, że nie przytyłam przez te pół roku. Nie wykupuję diety, ale zaczynam jeść mniej. Na śniadanko zjadłam: 2 kromki chleba z serkiem białym i kawę z mlekiem + jabłko. Moje solenne przyrzeczenie brzmi "do każdego posiłku warzywko lub owoc"!!! Na drugie mam kefir i gruszkę a obiad jeszcze w planach. Jutro napiszę jak minął mi pierwszy dzień. Drugie solenne przyrzeczenie to "ważę się w każdy poniedziałek". Do tej pory ważyłam się w piątek (o ile się ważyłam) i tak to wyglądało, że w weekend pozwalałam sobie na szaleństwa, bo do piątku zrzucałam to, co było nadmiarem. A teraz wyjdzie jasno i wyraźnie każdy grzech.
Dochodzę do wniosku, że muszę zrobić sobie wyniki, już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio jakieś robiłam.
Miłego dzionka :)
agar72
10 lutego 2014, 21:15Małgoniu, trzymam za Ciebie kciuki :)
aska73
10 lutego 2014, 19:30Witaj, czas powrotów nastał, a to chyba oznaka nadchodzącej wiosny! Super pomysł na to poniedziałkowe ważenie. Trzeba pilnować się w weekend. Ja mam ważenie w czwartki, więc będę musiała bardzo mocno ćwiczyć swoją silną wolę. Cc do wyników, to do końca miesiąca muszę iść na badania okresowe, więc tam chociaż krew i mocz mi zbadają, no i jeszcze EKG mi zrobią ( no bo stanowisko decyzyjne). Przyznam się, ze trochę boję się tego EKG...
karioka1977
10 lutego 2014, 14:31hej, ja też wróciłam i bedę trzymać kciuki :)