No tak, tym razem tendencja się sprawdziła ... Brak wpisów = brak motywacji i sukcesów ... Przyznaję - zawaliłam. Wiem, wiem, nie ma, że boli, nie ma usprawiedliwień. Chcę tylko się wytłumaczyć, co nie znaczy usprawiedliwić. Miałam dość ciężkie święta, co związane było z jednym z członków rodziny, było mi smutno, moja wigilia trwała właściwie godzinę i w dodatku była taka ... niechlujna ... Ktoś przyszedł, ktoś wyszedł, jedna ryba, druga ryba ... dziękuję. A potem to już się rozhulałam, cały czas powtarzając sobie, że jutro to ogarnę, jutro do diety wrócę, że raz do roku ... No i codziennie były preteksty żeby tak sobie powtarzać. Aż do sylwestra, gdzie zagościłam u ludzi, u których stoły pachniały od schabów i tym podobne. No przecież muszę coś zjeść żeby się nie upić, prawda? I to COŚ lądowało w moim brzuchu stosunkowo co godzinę. Nie mówiąc o ilości alkoholu, które spowodowały, że to wszystko znów odkładało się to tu, to tam ... I tak ciągle desperacko chwytałam się każdego gorszego nastroju, każdej okazji, przeszkody ... Więc po sylwestrze był kac - no przecież trzeba porządnie zjeść, ostatnia pizza na dobry nastrój i uroczyste zakończenie roku oraz powitanie nowych możliwości ... Potem: ,,no, jeśli zaczynać, to od poniedziałku" lub ,,nie przygotowałam posiłków - zacznę od jutra", czy też ,,jest do dupy i wszystko mi jedno". Kolejnym ,,usprawiedliwieniem" był fakt, że z moim chłopakiem było naprawdę źle. Pierwszy raz w ogóle zrobiliśmy sobie małą przerwę, ale co najgorsze - myśleliśmy/rozmawialiśmy o rozstaniu ... Także w tamtych chwilach było mi naprawdę wszystko jedno, co jem, jak się czuję i wyglądam. A czułam się tragicznie. Wszystko zaczęło się od sylwestra, no ale to długa i zawiła historia. W każdym razie, było okropnie i nigdy nie miałam tak złej zabawy sylwestrowej. Wszyscy się kłócili, były jakieś bójki w ogóle. Tak naprawdę pamiętam jeden pozytywny element całej imprezy - stworzenie przez nas alternatywnej zabawy w innym pokoju. Organizatorka miała nam to za złe, ale to był jedyny sposób na zagwarantowanie sobie jakichkolwiek pozytywnych wspomnień z tego dnia. Gdyby nie sesja, poszłabym do takiego pubu, który organizuje sylwester bałkański (dwa tygodnie później) i ,,poprawiłabym" ten dzień. No ale ... Było-minęło. Czas wziąć się w garść. Zrobiłam sobie porządne zakupy, przygotowałam posiłki na następne 3 dni i napełniłam się pozytywną energią, wiarą i motywacją. Dziś się mierzyłam i ważyłam, ale dopiero jutro wszystko zapiszę, bo dziś zrobiłam sobie mały detoks i założę się, że spadnie od 0,5 do 1kg przez ten cały syf we mnie ... Oczywiście jedzeniowo prawidłowo - bez głodówek! A oto zdjęcie z przygotowań (oczyszczanie z pestycydów przy użyciu sody oczyszczonej):
Plan jest taki:
- 4kg w miesiąc (1kg/tydzień) -> szybko i zdrowo
- przez następne 2 tygodnie (co najmniej) ok. 2-3x w tygodniu spinning na siłowni (nadal mam umowę z siłownią na 5 msc, także sporo straciłam leniąc się i dając karnetowi stygnąć ...; tylko 2x ze względu na sesję i na to, że dawno nie było żadnego ruchu i trzeba przyzwyczaić organizm)
- nie zobowiązuję się pisać codziennie, w sumie po co sobie coś narzucać - będę pisać wtedy, kiedy będę miała na to ochotę i czas (jutro na pewno wstawię pomiary)
- następny pomiar i ważenie: 29.01
Do dietetyczki pójdę za jakiś miesiąc żeby była jakakolwiek różnica po naszym ostatnim spotkaniu. W ogóle, obiecałam jej, że wstawię opinię w internecie, ale trzeba to zrobić logując się przez facebook. Strasznie to głupie, no bo jej obiecałam, a nie chcę tego robić przez fb, bo nie wiem, czy ta opinia nie będzie widoczna dla wszystkich ludzi.
Chcę też odejść od ciągłego, niemalże obsesyjnego, codziennego stawania na wadze, którą, swoją drogą, stawiałam sobie na środku pokoju (żeby czasem nie korciło, nie?xD). Wyzwań więcej raczej nie podejmuję, bo później się w tym gubię. No, maksymalnie jeszcze jedno. Na razie jestem w dwóch, czyli -12cm w talii do końca marca i wyrzeźbione ciało (69kg - nie pamiętam do kiedy).
I tyle w kwestii diety. Na koniec pomarudzę trochę na temat studiów. Mam jeden przedmiot z bardzo niesympatyczną kobietą, która, ze względu na nieobecności, nie pozwoliła mi go zaliczać i mnie udupiła zwyczajnie. Czyli -500zł w plecy i dodatkowe dwa przedmioty w przyszłym roku (nie mogę podejść do egzaminu). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie dostanę stypendium i w przyszłym roku szykuje się taki spadek w budżecie, że będę zmuszona znaleźć pracę, a chciałam pójść na filologię romańską ... Raczej nie dam rady, no chyba, że zrezygnuję z magisterki na jednym z aktualnych kierunków. Zobaczymy, w ogóle mam do niego ambiwalentny stosunek i, przy okazji bieżącego licencjatu i mnóstwa nauki, chcę się przekonać, czy naprawdę mi to leży. Jeśli nie, rezygnuję z mgr i lecę uczyć się francuskiego:). Taki plan. Tylko z tym stypendium beznadziejnie ... A babeczka dostała za swój brak szacunku - wypełniłam studencką ankietę dotyczącą jej osoby i zajęć ...
Wiecie, dzięki czemu udało mi się bardziej zmotywować? Znalazłam świetny organizer na www.designyourlife.pl - tam są szablony do wydrukowania. Jest to organizer spersonalizowany i wygląda tak, jakby był robiony specjalnie dla mnie: określone miejsca na widok miesięczny, tygodniowy. Szablony na jadłospis i dzień, gdzie z kolei znajdują się rozpiski godzinowe, no i miejsce na najważniejsze zadania do zrobienia, i te mniej ważne, w danym dniu.
dygresja: przed chwilą wyłączyłam przez przypadek wszystkie strony i prawie dostałam zawału, że wszystko się skasowało!!! Ale, na szczęście, vitalia jest mądra <3.
No i tyle - lecę wkuwać, bo jutro mam szansę poprawić wprowadzenie!
Trzymajcie za mnie szczupłe kciuki :). Żebym zmotywowała się do diety, ćwiczeń, studiów, licencjatu i w ogóle - do wszystkiego!
I sorry za ten oczopląs, ale próbowałam uatrakcyjnić post i nie umiałam zmienić xD. Tu są naprawdę dziwne te opcje ...
koala1992
15 stycznia 2015, 21:57No, nie ma takiego oczopląsu jak myślałam ... W szkicu wszystko było na niebiesko xp.