Dawno już nie piekłam pieczywa. Mam maszynę do chleba, żeby piec w 100% orkiszowy - taki dla mnie najlepszy. A kupowany jest b. drogi - w sklepie obok 26 zł./kg i nigdy nie wiadomo, ile tej mąki orkiszowej tak naprawdę w nim jest....Trochę się kruszy moje pieczywko - chyba dodałam ciut za dużo drożdży. Niestety wyszłam z wprawy. Teraz złocisty bochenek jest dla mnie pokusą nie lada.
Co drugi weekend spędzam sama, bo M. się doucza. Tak jest i dzisiaj. Dobrze mi z tym - mam czas, żeby się zbierać po moim upadku "na twarz": odeszła mi energia.
Po pierwsze ze zmęczenia, po drugie z niedoceniania mojej pracy codziennej przez M. i inne osoby bliskie. Nawet ja przestałam ją dostrzegać. Tylko to zmęczenie skądś się brało...Aż tu jeszcze dodatkowo pojawiły się lub odnowiły choroby wśród najbliższych i potrzebne stało się jeszcze większe moje zaangażowanie.
I padłam.
Tak, poprosiłam o pomoc, żeby jakoś odpocząć. Nie wyszło... Kombinowałam, żeby ktoś inny i inaczej... Też niemożliwe.
Nawet na wysłuchanie nie mogę już liczyć, bo ileż razy na pytanie "I jak? Do przodu?" - można odpowiadać -"A gdzie jest przód?"
Słuchający reagują po jakimś czasie, jeśli nie zniecierpliwieniem, to jakąś irytacją, jakbym to ja przedłużała te choroby. Przykre, ale w końcu złośliwe uwagi padają z ust osób bliskich."A czy nie mogłabyś po prostu....?"
Nie, już nie mogę.
Skupiłam się na trzech podstawowych rzeczach: moja praca nieduża, ale ważna, ukończenie wizyt u zamiejscowego dentysty z M., podstawowa pomoc dla niego w codziennym funkcjonowaniu i wcześniej rozpoczętej nauce. Reszta leży odłogiem, a ja z nią i wydartym czasem, żeby odpocząć i się pozbierać. Zresztą jak widać mój odpoczynek jest ...w biegu. Sporo tych podstawowych spraw.
A jedzenie ? No, żeby tylko nie umrzeć.
Organizm mądry jest - przed śmiercią się broni i produkuje wałeczki z zapasem energii...A przy tym - przeciążony - nie chce trawić nawet tych niedużych ilości, czy może raczej - robi to zbyt dokładnie i nie pozbywa się resztek za szybko.
I izolacja od nowych złych wiadomości, bo i tak nie mam na to wszystko wpływu. Bez kwasów przy tym się nie obeszło.
Niepewnie staję na nogi i wolno porządkuję mnóstwo zaległości.Trzeba będzie prostować to i owo - byłam przecież daleko...Myślami. Zrobiłam parę postanowień i wracam już.
roogirl
5 grudnia 2012, 23:47Dzięki za wpis. Pozdrawiam.
alinan1
5 grudnia 2012, 08:41no taaak...tak naprawdę to ze swoimi zmartwieniami, problemami, chorobami to człowiek sam zostaje.... powodzenia życzę w każdej dziedzinie! I pamiętaj, że najważniejszy jest spokój.... (też czasami o tym zapominam, ale to prawda, że w nerwach to nic mądrego się nie zrobi..) trzymaj się dzielnie!
kasiUnia895
22 listopada 2012, 19:44z maliną jest naprawdę ok:-) Pozdrawiam