Diety trzymam się pięknie. Aż sama czasem nie wierzę, że nie podjadam i nie ciągnie mnie do słodyczy. Pierwsze dni były masakryczne, bo po prostu czułam głód. Teraz jest lepiej. Niestety, to co u mnie kuleje, to treningi. Dietetyk wybrał dla mnie tabatę na podkręcenie metabolizmu, każdy dzień inne partie, ale poćwiczyłam dwa dni, a później jakoś się zebrać nie mogę. Wracam późno z pracy, bawię się z Fifim, kąpiel, do spania i nagle jest 22.00 i mi się po prostu nie chce!
Wczoraj miałam dyspensę, bo byłam na wieczorze panieńskim. Nie jadłam nic tłustego, żadnych fast foodów, tylko kawałeczek torcika i o zgrozo wlałam w siebie kilka piw. Ale z drugiej strony dużo tańczyłyśmy, śmiałyśmy się, więc trochę kalorii spaliłam,
Tyle u mnie, idę zobaczyć co u Was :)