Cholera jasna! Dziś był idealny dzień na marszobiegi i owszem, gdy tylko skończyłam lekcje i odwiozłam syna do byłego, znalazłam się w lesie. Robię sobie teraz drugi tydzień planu, który znalazłam w necie, tzn. 2 minuty truchtam (moim ślimaczym tempem), potem minutę idę i tak pięć razy. Ponieważ kilometraż nie wychodzi tu zbyt imponujący, resztę założonej trasy maszeruję z delikatnymi podbiegami. Dziś w planie miałam 10 km i owszem, plan wykonałam z naddatkiem, bo zrobiłam ponad 11km. Ale oto gdzie moja ambicja sprowadziła mnie na manowce. Otóż pod koniec pierwszego kilometra truchtając nastąpiłam na jakąś cholerną gałąź, ukrytą pod liśćmi i wykręciłam kostkę. Zabolało, ale nie chrupnęło, więc stwierdziłam, że koniec biegania, ale chodzić przecież mogę. I poszłam. Kostki po chwili wcale już nie czułam, za to CZUJĘ JĄ TERAZ. Boli. Nie kiedy siedzę bez ruchu, ale kiedy chodzę, to pobolewa. Nie jest spuchnięta ani nic, więc mam nadzieję, że ostatecznie nie zrobiłam głupoty i nie łaziłam jedenastu kilometrów ze skręconą kostką.... W każdym razie, jutro odpuszczam, bo weekend ma być ładny i chcę kontynuować plan. Trzymajcie kciuki, żeby jutro było lepiej!
Tak na marginesie, ktoś wie jak obrócić zdjęcie we wpisie?! Takie ładne, a do góry nogami...
equsica
13 listopada 2020, 09:11Ja nie wiem bo mi też czasami obraca ;P ja sobie obrocilam telefon żeby obrócić twoje zdjęcie ;D. Gratuluję samodyscypliny w bieganiu. Nogę pewnie nadwyrezylas... Może kup w aptece jakas maść przeciwbólowa/przdciwzapalna.. ja zazwyczaj idę do apteki mówię co mnie boli i że chce coś po czym moje życie będzie sielanka ;D
Kate110
15 listopada 2020, 08:02Dzięki za radę, wygrzebałam Voltaren i już jest ok 😁