No to się doigrałam. Narzekałam, narzekałam, aż mi całkiem nastój siadł. Mam ochotę tylko na lekturę i chipsy. Nie miałam chęci nawet zaglądać do netu - wyganał mnie"Piorun" - film, który ogląda mój starszy synek i stwierdzenie męża "To już po diecie?!". Niestety musiałam sobie ulżyć:
śniadanie- bułeczka ducana z twarogiem
II śniadanie- pół pieczonego pstrąga - nie wytrzymałam do obiadu
obiad i deser- cały serek homo z łyżką kakao (obżarstwo)
kolacja - i znów nic nie wyszło - warzywa miały być od jutra - kalarepka i 2 surowe marchewki.
Jak znaqm życie moja waga na tym ucierpi. Nie będę jednak się ważyć jutro i może dłuższy "spacer" po hipermarkecie wyzwoli we mnie nowy zapał.
Na razie rano i wieczorem skaczę trochę na skakance.
Nie ma jak usprawiedliwianie się. Wiem, że zawiodłam siebie