Hej Wszystkim!
Znowu przegięłam z tym niepisaniem i nie mam na to żadnego usprawiedliwienia. Lenistwo wzięło górę u mnie i nic na to nie poradzę. Dziś trochę krócej, bo jestem totalnie padnięta i za bardzo nie chcę się wyślić, by cos dodać do wpisu.
Po pierwsze przedsmak świąt, świąteczne zakupy? Pewnie wiecie, jakie męczące bywa. W tym roku trochę się zbuntowałam i zaczęłam już teraz przygotowywać się do świąt w kwestii prezentów. Bo w zeszłym roku było to na ostatnią chwilę, byle tylko coś kupić. Nie najlepsza metoda, przyznaję. A teraz jestem z siebie dumna. Prezenty dla rodzinki prawie wszystkie pokupowane. Jeszcze został ostatni podarunek (dla chłopaka) i będę miała święty spokój z szaleństwem prezentowym. Kulinarnie też jako rodzina zaopatrujemy się powoli w odpowiednie produkty, ze słodkości mamy już zrobione pierniczki i kruche ciasteczka, a także pokupowane paczki cukierków. Ja nie wiem, jak przeżyję te święta w sensie dietetycznym. Postaram się nie przesadzić ze wszystkim, by nie mieć przykrej niespodzianki po świętach.
Po drugie, pewnie zapytacie się, dlaczego jestem dziś padnięta? Ależ proszę bardzo, wyjaśniam. PIerwszy raz byłam na zajęciach, które na pewno kojarzycie choćby z nazwy - tabata. I muszę przyznać, że bardziej wyczerpującego treningu chyba nie wykonywałam. W wersji naszej instruktorki zajęcia wyglądały tak, że było na każdą serię 6 różnych ćwiczeń, które wykonywało się jedno po drugim w systemie 20 sekund szybkich ćwiczeń, 10 sekund przerwy. I tak 3 serie zrobiłyśmy. Nie przepuszczałam, że takie proste ćwiczenia mogą tak zmęczyć człowieka. Jak instruktorka pokazywała nam je na początku wolno, to wydawały mi sie naprawdę łatwe. No ale w taki systemie, w jakim później ćwiczyłyśmy, już takie przyjemne nie były. Pierwszą serię jakoś zaliczyłam, nieco już byłam zmęczona, ale w trakcie drugiej to zmęczenie narastało. I to do tego stopnia, że ledwo mogłam złapać oddech, myślam już, że nie dam rady, że zaraz padnę i nie wstanę. Najwidoczniej jestem dość wytrzymała, bo dotrwałam do końca. Ledwo, ledwo, na ostatnich tchnieniach sił, ale dałam radę i jestem z siebie dumna. Po dotarciu do domu czułam chyba wszystkie mięśnie, a jutro zakwasy na 100 procent murowane. Ale co tam, jak szaleć, to szaleć. Myślę, że włączę te ćwiczenia do ogolnej aktywności fizycznej, są naprawdę niesamowite, choc po nich człowiekowi to już nie chce się kompletnie nic robić.
Tak jak w temacie, miało być w telegraficznym skrócie, to i jest. :) Nie będę zamęczać Was dalszymi moimi wywodami. Wysuszę sobie zaraz włosy i chyba pójdę spać. Mam nadzieję, że jutro jakoś wstanę. :)
Pozdrawiam Was wszystkich. Życzę miłego weekendu i kolejnych dni.
kasia8921
6 grudnia 2015, 14:02Jakoś wstałam, no i zakwasy były (jeszcze trochę odczuwam napięte mięśnie, ale już wszystko wraca do normy). A z tymi prezentami to racja. Kupowanie na ostatnią chwile to najgorsze co może być. Szkoda na to nerwów.
angelisia69
5 grudnia 2015, 13:38oj prawdizwa tabatka do utraty sil to jest cos ;-) przyspieszy metabolizm nawet do 48H po. Ja juz prezenty dawno zakupilam zeby pozniej nie oszalec w swiatecznym ferworze.Powodzonka i oby bez zakwasow :P