Hej!
Mimo, że nie ma śniegu, zima dokucza mi nadal, ale jakoś jeszcze żyję. Oczywiście bez pomocy baaardzo ciepłych ubrań się nie obejdzie. Już z utęsknieniem czekam na wyższe temperatury (no pewnie jeszcze trochę sobie poczekam).
Kurczę, ostatnio znowu wypłynęła sprawa robienie mojego prawa jazdy. A raczej nierobienia. Jestem mocno wkurzona przez co niektóre bliskie mi osoby, które nie rozumieją chyba, że na ten moment nie mam sił, by po raz enty zdawać kolejny egzamin. Tak, zdawałam kilkanaście razy, nie boję się do tego przyznać. I po tych wszystkich próbach jestem psychicznie wymęczona. Wymęczona dodatkowymi jazdami, gdzie każdy instruktor mi mówił, że powinnam bez problemu zdać egzamin bo dobrze jeżdżę. Wymęczona też myślami, że może jednak nie jest tak super, skoro nie potrafię zdać tego egzaminu. Na chwilę obecną mam tego dosyć. Owszem, prawo jazdy, przydatna rzecz, ale do licha nie za wszelką cenę. Naprawdę polubiłam jazdę samochodem, przepisy ruchu drogowego tak mam przemaglowane, że jeszcze trochę, a bym ich pewnie nauczyła się na pamięć. Ale co z tego, skoro nie potrafię przebrnąć przez tą jedną barierę zwaną egzaminem. Może we mnie tkwi jakaś psychologiczna bariera, sama nie wiem. Z każdym egzaminem jest coraz gorzej stres mnie zjada, nawet aż do prawdziwego ataku paniki. Nie mówię, że nigdy nie będę mieć prawka, ale na ten moment nie jestem w stanie po raz kolejny przez to przechodzić. I boli mnie to niezrozumienie. Ciągle tylko słyszę, kto to nie ma prawa jazdy, że powinnam kolejny raz spróbować, że na pewno teraz bez problemu zdam. Szkoda tylko, że te teksty słyszałam przed każdym egzaminem. Po prostu jakaś masakra. No tak, bo moja siostra i brat zdobyli bez większych problemów prawko, a ja jestem chyba jakimś wybrykiem. Denerwuje mnie takie gadanie, bo przez to zaraz mam zepsuty humor. A może po prostu mam za niskie poczucie własnej wartości, że tak to odbieram. Sama już nie wiem. Żeby było śmieszniej, część rodziny właśnie uważa, że powinnam jeszcze próbować, a część, że powinnam w ogóle sobie odpuścić. Przez to mam ogromny mętlik w głowie.
Nadal zumba rządzi w moich ćwiczeniach, uwielbiam ją. Może nie do końca perfekcyjnie wykonuję wszystkie układy, ale co tam. Zabawa przy tym jest niesamowita, nie ma opcji, bym się nudziła. Sprawia mi najzwyklejszą radość.A przy tym chyba nawet schudłam, ale na wadze tego specjalnie nie widać. Ostatnio mama znowu się mnie zapytała, ile ważę (obecnie 65 kg) i stwierdziła, że na pewno ją okłamuję, bo nie wyglądam na tyle. Dodała przy tym, że wedlug niej ważę jakieś 54/55 kg (tak więc "odjęła" mi jakieś 10/11 kg). Nie powiem, miło mi się zrobiło.
Dietowo też całkiem nieźle się trzymam. Zapasów słodyczy ze świat już się całkowicie pozbyłam – oczywiście przy dużej pomocy mojej rodzinki. Teraz znów powrót do opcji słodycze raz w tygodniu (konkretnie w niedzielę). Wcześniej mi się udawało, to teraz również nie powinnam mieć z tym problemu. Tylko w jeden dzień będę chyba musiała się wyłamać – w moje urodziny. Nieszczęśliwie się złożyło, ze w tym roku przypadają w tłusty czwartek – pewnie mnie zmuszą do zjedzenia co najmniej jednego pączka. A do tego te czekolady, które pewnie dostanę w prezencie i wypieki, które nie dość, ze będę musiała upiec, to jeszcze je spróbować. Ale jakoś dam radę i postaram się nie przesadzić.
Ostatnio walczę z innym problemem, "urodowym" - suche, twarde popękane pięty. Prawie codziennie moczę je w bardzo ciepłej wodzie, ścieram tarką do stóp i dodatkowo smaruję na noc kremem z mocznikiem i nakładam ciepłe skarpety. No i jak na razie pięty mi się dość ładnie wygładziły, jeszcze są trochę twarde, ale już nie ma takiej tragedii jak wcześniej. To dobrze, bo już nie mogłam na nie patrzeć. Jeszcze trochę czasu, a będą zupelnie gładziutkie.
Pozdrawiam Was serdecznie