Hej!
To mój drugi wpis w tym tygodniu, ale co tam. Widocznie lubię czasem coś skrobnąć. J
Dziś zgodnie z planem udałam się, by oddać krew. Tym razem, wybrał się ze mną mój brat. No z jednej strony sam oddawał, a z drugiej też pewnie dla mojego bezpieczeństwa. Pamiętacie, jak pisałam o mojej ostatniej „porażce” podczas oddawania krwi? Dla niewtajemniczonych – po prostu zasłabłam pod sam koniec. No więc dziś udałam się do punktu krwiodawstwa z lekką obawą, czy lekarz nie dopuści mnie do oddania krwi, albo, ze będzie za niska hemoglobina. No, ale nic – co ma być, to będzie. Byłam trzecia w kolejce (tuż za moim bratem), wypełniłam ankietę, no i później to pobieranie próbki krwi do wstępnych badań. Troszkę trzeba było czekać na wynik poziomu hemoglobiny, więc odrobinę się zdenerwowałam. I tu miła niespodzianka – wyszło mi 13,9g/dl. No, takiego poziomu hemoglobiny to chyba w życiu nie miałam. Na badaniu lekarskim dostałam nawet od lekarki za to gratulacje, jak tylko porównała mój wynik z poprzedniej donacji z tym dzisiejszym (poprzedni 12,8g/dl). Najwidoczniej tabletki z żelazem na mnie zadziałały jak też oczywiście zadbanie o dietę „żelazową”. Jednakże musiało być jakieś „ale”. Znowu wyszło mi jakieś niebotycznie wysokie ciśnienie krwi i puls. Aż nie mogłam w to uwierzyć – ja, zwykle mająca ciśnienie/puls „książkowe”, dziś miałam 178/74, a puls 92! Musiałam widocznie bardzo się denerwować. Dostałam zalecenie, by przez tydzień mierzyć ciśnienie i usłyszałam, że nie powinnam się tym martwić, skoro zawsze w domu mam prawidłowe (bo powiedziałam o tym). Poza tym dostałam „opr” za to, że jestem słabo nawodniona. Wyszło od tego, że musiałam się wytłumaczyć, co to było za zasłabnięcie. Na co zaraz pytanie, ile wypiłam płynów (2 kubki wody) i zaraz był ten „opr”. I jeszcze słowa do mojego brata: „Proszę pilnować, żeby siostra następnym razem nie zapomniała o nawodnieniu się” Przed samym oddaniem dostałam jeszcze kubek wody, jak i w trakcie oddawania kolejny. I oczywiście co chwilę pytania, czy dobrze się czuję. No, ale rozumiem, była pewnie obawa, że znów „odlecę”. Na szczęście wszystko odbyło się bez problemów, po oddaniu krwi zostałam jeszcze z 10 minut dla pewności, że wszystko ze mną w porządku, odbiór czekolad, wafelka i soczku i koniec. Później jeszcze zostawiłam karteczkę – los z moim imieniem, nazwiskiem i nr telefonu, bo będzie o 15 jakieś losowanie nagród. Ja tam na nic nie liczę, nie po to oddaję krew, ale jakby coś wygrała, to byłoby miło. I wreszcie poznałam swoją grupę krwi. Zastanawiacie się, co to ma wspólnego z tematem wpisu? Otóż wyjaśniam. Mi stale w punkcie krwiodawstwa pielęgniarki mówiły co chwilę: "Co pani taka spięta? Proszę się rozluźnić, spokojnie.” Jak opowiedziałam o tym w domu, to mama z bratem stwierdzili, że jestem jak agrafka – taka spięta. No i tak chyba zostanie. Zdążyłam się też wymienić z bratem niektórymi czekoladami – brat oddał mi gorzkie, których nie lubi (za to ja uwielbiam), na to ja mu przekazałam białe czekolady (których nie cierpię, za to mój brat za nimi przepada). Cóż, w tym tygodniu i następnym chyba sobie odpuszczę post „słodyczowy”. W końcu za to oddanie krwi coś mi się należy.
Dietowo i ćwiczeniowo ten tydzień wypadłam wzorowo. Ćwiczyłam dzielnie od poniedziałku do piątku. Co do diety, trzymałam się pięciu w miarę zdrowych posiłków, coś słodkiego (w postaci kawałka gorzkiej czekolady zjadłam do śniadania przed oddaniem krwi. No, ale w kolejnym tygodniu odpuszczę sobie ćwiczenia z 2-3 dni dla bezpieczeństwa, a o czekoladzie nawet nie wspomnę.
Pozdrawiam Was Wszystkich. Miłego i przede wszystkim ciepłego tygodnia.