Tak. Dzień piąty. Nie pierwszy, bo pierwszy był już dawno temu. Piszę, bo chcę przeczytać, co inni myślą o moich poczynaniach, bo może komuś pomogę, a może ktoś pomoże mnie...? Nie wiem. A może piszę dlatego, że chcę uporządkować sobie wszystko. Chcę, żeby to co teraz robię, moja determinacja nie poszły na marne. Schudłam 36 kg. W listopadzie 2013 ważyłam 108 kg. w lipcu 2014 już 72. Ciężką pracą, wyrzuceniem z diety słodyczy i chipsów (zupełnie), dietą dość restrykcyjna, ale jadłam 3 posiłki schudłam tak spektakularnie. Bo dla mnie samej to ogromny wynik. Przed tym jak zachorowałam 3 lata temu na astmę ważyłam 55-57 kg. w zależności od fazy cyklu. Mierzę 158 cm. No i stało się. Sama to sobie zrobiłam. Utuczyłam się. Nie żadna choroba, nie żadne leki, jak to niektórzy lubią mówić. Ja się zwyczajne utuczyłam jedząc. Rowerek stacjonarny mam już z 10 lat. Ale od 2013 dopiero przestał być wieszakiem na ubrania (jak pewnie u wielu z was ) a stał się najbardziej przyjemną częścią treningu. Na początku po tym jak astma przykuła mnie kilka razy pod rząd do szpitalnego łóżka nie mogłam się forsować, dlatego jeździłam po 15 min, robiłam brzuszki i tyle. Na więcej nie miałam siły. Forsowne ćwiczenia sprawiłyby, że trafiłabym tam ponownie. A tego chciałam najmniej. Co dwa tygodnie dodawałam 15 min. Kiedy sytuacja się unormowała jeździłam 30 min. rano i 1h wieczorem. Plus brzuszki i dokupiłam sobie hantle po 2kg każda. Z dobrych czasów jeszcze truchtałam sobie w miejscu. Niewiele, bo tylko w czasie jednej piosenki. Ale schudłam. I było wielkie wooow i nikt mnie nie poznawał. Euforia. Właśnie. To w odchudzaniu jest najgorsze. Euforia i mąż , który ciągle przynosi coś smacznego, dziesięć razy dziennie je przy mnie, choć bardzo mnie wspierał, czasem nieświadomie to robił, ale pokusa była ogromna. Euforia sprawiła, że zaczęłam uważać siebie chyba za superlaskę szczupłą jak wiór i zaczęłam jeść. A mąż chodzący i jedzący? Właśnie...jeśli mąż bułeczkę, to i ja bułeczkę, mąż smażoną kiełbaskę, to i ja smażoną kiełbaskę, mąż śmietanę do zupy, to i dlaczego by nie. Kebab? Oczywiście. Lody? Nie wyobrażam sobie bez nich życia. A najgorsze, że sama zaczęłam mieć dziwne stany obżarstwa, przypominające jakieś kompulsywne wręcz zachowania. Wracając z pracy, kupowałam czekoladę, ptasie mleczko...coś co uwielbiam, obiecując sobie, że to ostatni raz i jadłam. Paskudna sprawa. Bo to trwało. Może nie codziennie. Ale bardzo często. O, i pączki. Wszystko to, czym mogłam się nasycić, albo czego smaku jak mi się wydawało potrzebowałam. Okropne. Ale wiem jedno. Robiłam to świadomie. Byłam w stanie się powstrzymać. Ale to była chwila. Decyzje podejmowałam w sekundę. No i się stało. Sporo z mojej pracy poszło na marne. To co usłyszałam od męża, było jedną z mądrzejszych rzeczy: "Nie szkoda Ci tego ile już osiągnęłaś, ile pracy i wysiłku musiałaś w to włożyć?". Szkoda mi. Dlatego kiedy zważyłam się tydzień temu i zobaczyłam 85.7 kg. Nie ważyłam się oczywiście, bo chyba czułam, że źle się dzieje. Teraz postanowiłam sobie, że jednak musze coś z tym zrobić. Nie chcę być już taka gruba jak byłam. Nie chcę mieć brzydkiego ciała, skoro wypracowałam sobie już całkiem niezłe. To nie jest proste, kiedy wokół tyle pokus, ale wiem, że możliwe. Dlatego od pięciu dni uczciwie (teraz już naprawdę uczciwie)jem co 3 godz. chleb pełnoziarnisty, wędlinę drobiową i warzywo jakieś do tego, kawę pije bez śmietanki, słodzę słodzikiem, wypijam butelkę wody (podzieliłam po 5 łyków co jakiś czas) jakaś zupka, albo obiad ale rozsądne ilości i ćwiczę rano i wieczorem po 1 h rower, brzuszki i hantle rano, wieczorem dorzucam ćwiczenia na nogi (wymachy z leżenia po 30 na nogę) i zamierzam robić na łydki (wspinanie na palcach zacznę od 20-10 wolno, 10 szybko) a potem potruchtam ze 4 min. Może to i mało, ale mi przynosi efekty. ćwiczyłam jeszcze na schodku ale boję się o łydki, nie chcę, żeby mi "urosły", ale ogólnie ćwiczenie fajne męczące. Myślałam o stepperze, ale nigdzie nie mogę znaleźć konkretnej odpowiedzi, czy na steperze powiększę, czy wyszczuplę łydki. A chcę wyszczuplić, bo z nimi mam ogromny problem. Jeśli ktoś tu zajrzy, skomentuje, podpowie, podtrzyma na duchu będzie mi bardzo miło. Zobaczymy. Będę sobie pisać o efektach, kiedy tylko będę miała czas. Też dla siebie, żeby widzieć postępy, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. Dziś ważę 83.1 kg. Czyli zmiany i siła woli dały o sobie znać. Jestem zmotywowana. Teraz mi się uda.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
BridgetJones52
16 sierpnia 2015, 09:32Schudlas bardzo dużo, to ogromny sukces. Ale jak sama zauważyłaś , najtrudniejsze to utrzymać wagę. Ja też przez lata poczułam bój, bo co schudłam to tylam. Dopiero od kilku lat utrzymuje stała wagę, nawet w ciąży nie przytylam dużo. U mnie sprawdziło się po prostu rozpoczęcie racjonalnego i zdrowego odżywiania. Porzucilam wszystkie diety cud i wymyślne środki odchudzające. Jem regularnie, nawet słodycze goszczą w moim menu, ale nie powoduje to wzrostu wagi. Ćwiczę też regularnie, ale nie ratuje się już ćwiczenia mi tak jak kiedyś, ćwiczę bo lubię i mam dzięki temu lepsza kondycję. Trzymam kciuki, żebyś już nigdy, przenigdy nie wróciła do swojej największej wagi.
karaluszyca
16 sierpnia 2015, 11:20Dziękuję :) ja też zauważyłam, że jedząc mądrze chudną. Może wolniej, ale jednak.
Justyna0129
26 lipca 2015, 05:27Trzymam kciuki, startuje dzis na nowo z waga podobna do Twojej, bo w zeszłym roku udało mi sie troche zrzucić ale od tamtego czasu przytyłam 3kg a chce spaść do 70kg do października! Trzymam za nas kciuki
karaluszyca
26 lipca 2015, 09:20Powodzenia :) Damy radę :D
karaluszyca
25 lipca 2015, 12:11No oczywiście, że dam radę. Dziś innej opcji nie biorę pod uwagę. Ale motywująca jest bycie tutaj. nawet nie wiedziałam, że tak bardzo.
aluna235
25 lipca 2015, 12:09Oczywiście że dasz radę. My dziewczyny zawsze dajemy radę! Pokusy są codziennie, na każdym kroku,ale mówimy im BAY BAY, dokonujemy mądrych wyborów dla siebie. Trzymam kciuki. Powodzenia
karaluszyca
16 sierpnia 2015, 11:21Z takim wsparciem to aż głupio byłoby się poddać :)