Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nadwyzka.
9 czerwca 2009
Na silownie nie poszlam. Zadzwonil moj tesc i powiedzial , ze go boli serce. Przyszlam. Poprosil, zebym zadzwonila po lekarza, zadzwonilam. Pani doktor przyszla, choc normalnie domowe wizyty odbywaja sie tylko po poludniu. Zbadala i powiedziala: trzeba do szpitala. Na to tesc: ale mnie juz nic nie boli! A dwadziescia minut temu umieral. Przyjechal ambulans. Pojechalismy do szpitala. czekalam tam z nim dwie godziny, w koncu poinformowano nas, ze trzba zostac na noc. Byla juz 2.30, a od rana zjadlam tylko platki, 300 kcal. wiec bylam glodna. Poszlam do szpitalnej restauracji i zjadlam pieczonego ziemniaka z tunczykem i salatka ( mysle, ze jakies 450 kcal). W miedzyczasie Dean wrocil z pracy i przyjechal prosto do szpitala. Przyjechal tez jego brat Keith. W koncu pojechalismy z powrotem do domu, byla juz czwarta. Zjadlam trzy czekoladki , razem jakies 300 kcal, jablko 80 kcal i obiad: trzy krokiety, jajko sadzone i pomidor, razem 360 kcal, Dean nie chcial nic jesc, ale potem poszedl do indyjskiego takeawaya i przyniosl chicken korma z dodatkami. Hojna porcja, wystaczylo i dla mnie, razem ok. 400 kcal. Czyli balans 1890 kcal. Mialo byc 1600 najwyzej. Wystarczylo, zebym nie jadla tych czekoladek i byloby dobrze. A tak, jest nadwyzka.