Środa, 17 czerwiec
... uf.... to tylko było chwilowe podwyższenie wagi, już prawie, prawie jestem na poprzednim poziomie, te 30 deko, nooo, 35 deko to się prawie nie liczy.
Do godziny 16 zassałam +907 kcali, łącznie z malutkimi drinkami i bajaderką niecałą, która mi Pan i Władca przyniósł dumnie z bazarku. Perfidny gest, wrrr... i milutki, łapiący za serce.
Potem siłownia, tylko forsowne aeroby na sprzętach i koordynujące ćwiczenia z ciężarkami. Zaczynam potruchtywać na bieżni. JA?!?!? Ja, która nie biegam od 6 klasy szkoły podstawowej, co najwyżej pod-biegam do autobusu. I to ja z własnej woli zaczynam się poruszać szybciej niż forsownym marszem?!?!
Ale jak inaczej sprawdzać swoje granice?
Na siłowni spaliłam - 1235 kcali. A potem jeszcze prawie godzinę spędziłam w saunie. Do domu wróciłam lekka na ciele i umyśle oraz jakoś dziwnie ?zmęczona. Nie wiem, dziwny stan. Jednocześnie bolą mnie wszystkie mięśnie i jednocześnie... gdyby była jakaś góra do przeniesienia? To czemu nie?
Wieczór w kuchni z wnuczkiem, jedliśmy kalafiora z wody, podjadaliśmy młodą kapustę z koperkiem i wyżeraliśmy kluski do pomidorowej. + 245 kcali. A poza tym sprzątaliśmy kuchnię, ja zmywałam, on zbierał talerzyki i sztućce, a potem wycierał. Obejrzeliśmy razem pierwszą Małą Syrenkę.
W lodówce czaka JEDNA buteleczka napoju brizeropodobnego, ale jeszcze nie mam na nią chęci.
Więc BILANS póki co.... + 907 -1235 +245 => - 83 kcale. MINUS!!!!
...poproszę o oklaski !