Śniadanie z jednego krokieta na siłę. Potem robota, przy kolejnych drinkach. Nie jestem pijana, tylko procentami otulam rozpacz.
Siłownia krótsza, bieżnia i nordic walking w pełnym zakresie, rower mniej. Źle się czułam na saunie, nosiło mnie, co 5 minut biegałam pod prysznic schładzający. A potem w drodze do domu zmoczyły mnie niebiosa, do ostatniej nitki bielizny. Ciemny chleb z wędliną zjadłam i kukurydzę, mdłości miałam, błeeee.
Basen 1050 metrów, ale woda zimna. Za to bez wstydu pływam już na torze dla ?przecinaków?.
Po powrocie do domu wydłubałam 3 kawałki mięsa z chińszczyzny, co zrobiłam dla potomstwa. I drink.... może potem jeszcze jeden.
BILANS, bez tego drugiego drinka, potem dopiszę...
dojadłam. dopiłam i w końcu +296..... chudnę....
I bardzo dobrze. Jak dzisiaj rano stanęłam na wadze, to był to jedyny uśmiech. Wysikana i z umytymi zębami ważyłam 57,6... PONIŻEJ 58!!!! Nie uwierzyłam, myśląc, że to tylko taka pomyłka elektroniki. Tak myślałam. Po krokiecie i 3 herbatach i wizycie w WC ważyłam 57,9. Zdarzyło się niemożliwe, waga mnie pokochała!
Zamierzam potem iść spać.
Oby tylko mi się znowu nie śniły pająki. Albo osy i seledynowe szerszenie wychodzące z mojego zlewu. Albo śmierci najbliższych. Nie chce się budzić na mokrej poduszce ani z zaschniętą solą w kącikach oczu i na skroniach
Granti
10 czerwca 2009, 05:51widzę, że waga spada, podziwiam wytrwałość:)) dzięki że zaglądasz. czemu taka rozpacz.mam nadzieję, że nic złego.. ja np. mam ciężkie dni przez okresem, ryczałabym nawet przez deszcz:, ale jeszcze jadę na seronilu, pomaga bardzo, tyle że już czas z nim kończyć. Trzymaj się w pionie. Też pracuję sama w pustym domu i czasem jest zbyt pusto wkoło:)nie bucz mała.