Waga poleciała mi w dół! Nareszcie... Nareszcie poniżej 59 kilo. Bo już się zniechęcałam...
I dziwne, że poleciała właśnie teraz, gdy sobie mniej odmawiałam smacznego żarełka. Więc może rzeczywiście tak jest, że długofalowe i codzienne wysiłki się kumulują, ale mają być naprawdę długofalowe, czyli więcej niż 3 tygodnie, bez przerw i naprawdę ciężkie, a jakieś tam pitu-pitu.
Bilanse za ostatnie dni:
Sobota: zasysałam jak motopompa (tak przy wnuku jest zawsze...) +2530, basen tylko -570 => +1960, okropne
Niedziela: zassałam +1023 kcale, siłownia-760, basen -620 => dieta głodowa, bo ? -357 (MINUS!?? minus?....)
....pilnować diety MŻ... pilnować diety MŻ... pilnować diety MŻ... pilnować diety MŻ... pilnować diety MŻ...
Dzisiaj
Zassane w ciągu całego dnia +1870, z tego około 1000 w drinkach bolsowo-jabłkowych. Jeść mi się specjalnie nie chciało, taki dzień... Przed wieczorem i wieczorem basen, przepłynęłam 2800 metrów. Bez sauny, jednym ciągiem... noooo, prawie, bo wyszłam z basenu na moment, na siusianie i postałam minutkę pod ciepłym prysznicem. I kraulem przepłynęłam 15 basenów jednym ciągiem (te opory antykraulowe były u mnie głównie psychiczne, wdzięczna jestem Xaweremu i innym płynącym wzdłuż La Manche za pomoc w pokonaniu potwora). Czyli ? 1120 kcali.
A przed basenem, na parkingu, czekał w volvie Pan i Władca, niezapowiedziany. SUPERowo!!! Więc dziś juz picia więcej nie będzie, najwyżej brizerek, albo dwa.
BILANS +750 kcali
Chyba na wszelki wypadek jutro nie będę stawała na wadze, naprawdę TYLKO na wszelki wypadek...