Wczoraj ogarnęło mnie pod wieczór jakieś takie przygnębienie połączone ze złością. Zamiast robić Mel B, poszłam na bieżnię. Ćwiczyłam 30 minut - tyle co zwykle, ale jakoś łatwiej znosiłam zmęczenie i w ogóle czułam radość. Oczyściłam umysł :> Wprawdzie przebiegłam (interwałem) tylko 4 km, a byłam masakrycznie spocona i czerwona jak burak, ale postanowiłam sobie, że za tydzień to będzie już 4,5km :)
Właśnie wsuwam lunch - 2 kromki chleba schulstad fitness z dietetyczną pastą jajeczną, o której wspomniałam we wczorajszym wpisie. Genialna, naprawdę polecam :)
Jak wypiję herbatę to idę znowu na bieżnie, a późnym wieczorem moja ulubiona Mel B, jeśli dam radę całość ;) Jak ćwiczę to jestem weselsza. Ciśniemy!
reksio85
8 maja 2014, 20:23no i po trenigu zawsze mamy powody do dumy i zadowolenia z siebie (mimo skopanego dnia)
angelisia69
8 maja 2014, 16:17No cwiczonka poprawiaja humor i cialo ;-) to ty masz bieznie w domu?
jaskola20
8 maja 2014, 17:50nie, nie, chodzę na siłownię sobie :)