W kwestii NIEobżerania się: UDAŁO SIĘ!
Dzień bez napadów jedzenia to dzień wspaniały! :)
W kwestii sensownie ułożonego planu jedzenia: UDAŁO SIĘ!
5 normalnych posiłków co 3 godziny.
Tylko ostatni posiłek o godz. 23 nie do końca był planowany (nie chciałam po nocach jeść), ale zakładałam wcześniej w planie że może tak być, że będę czuła potrzebę jedzenia, więc bez żadnych ceregieli odżałowałam 200 kalorii i zjadłam kanapkę z kiełbaską sojową :)
W kwestii kalorii z punktu widzenia odchudzania można uznać sukces: zjedzone 1556 kcal (65g białka). Z punktu widzenia dążenia do normalności to sama już nie wiem co jest sukcesem a co porażką: dopóki liczę kalorie i kontroluję jedzenie to czuję się jak damski odpowiednik bohatera "Dnia Świra", a ci którzy naprawdę wyzdrowieli z kompulsywnego jedzenia też ograniczanie kalorii zaliczają do objawów choroby. Z drugiej strony jak do cholery schudnąć jak tych kalorii nie usuniesz przez ograniczenie ich na talerzu albo przez ruch?
W kwestii mądrego wykorzystania dnia: NIE UDAŁO SIĘ :(
Dzień zaczęłam fajnie: od zakupów na które poszłam na piechotę (25 minut w jedną stronę oraz 25 minut w drugą stronę). Więcej biegania po dworze nie chciałam. Po moim pomyśle sprzed tygodnia żeby pojechać nad zalew i popływać do dziś leczę przeziębienie. W efekcie od poniedziałku nie jeździłam na rowerze i strasznie do niego tęsknię. Po drodze wpadłam na kawę do ciotki i pogawędziłyśmy chwilę po babsku. Wracając zbierałam kwiaty (te żółte chyba-chwasty, które rosną teraz wszędzie masowo) i czułam radość jak dziecko. Potem przyszłam do domu, ugotowałam obiad i... odechciało mi się wszystkiego. Nie lubię gotowania, w większości przypadków wysysa ze mnie całą energię! Część dnia poświęciłam (w ramach rozwoju duchowego) na studiowanie mojej starej literatury o Hunie.
Ale lwią część dnia - zwłaszcza wieczór - spędziłam BEZ SENSU w internecie. To znaczy na przykład na... czytaniu kawałów albo innych tego typu bzdur, chyba tylko po to, żeby nie istnieć tu i teraz. I to jest porażką, bo zakładałam że tak wykorzystam dzień, żebym miała poczucie że jest to dzień fajnie wykorzystany. Tymczasem ja najwyraźniej nałóg jedzenia przełożyłam sobie na nieco mniejszy nałóg siedzenia w internecie, czyli właściwie z deszczu pod rynnę. I to z powodu tego internetu wczorajszemu dniowi daję tylko 66 %.
PLAN NA NIEDZIELĘ TAKI SAM JAK NA SOBOTĘ (ze szczególnym uwzględnieniem trzymania się z dala od komputera! Hmm....)
Spadam zobaczyć jak Wam mija weekend i WYNOSZĘ SIĘ Z INTERNETU!!!!
magnolia90
14 września 2014, 16:00w mojej ocenie realizacja planu 100%.
luckaaa
14 września 2014, 10:41Dobry plan , nie jest zly :) ... a internet mozna zamienic na ksiazke i tez sie fajnie odpoczywa