W nawiązaniu do kilku poprzednich notek…
Zamartwiam się że jestem złą córką i kiepskim pracownikiem. Uważam że ja jako
ja jestem beznadziejna a nawet nabeznadziejniejsza na świecie. I jako taka nie
mam prawa do szczęścia. Zwłaszcza, kiedy tatuś się przeze mnie złości. I uważam
że nie zasługuję na relaks, kiedy wychodząc z pracy ” tylko” dwadzieścia minut
po czasie zostawiam szefa z tyloma niezałatwionymi sprawami. Zastanawiam się, jak
by tu się poprawić, nagiąć siebie do czyichś potrzeb i być idealna (czyt. Grzeczna
Dziewczynka), byle tylko oni wszyscy byli ze mnie zadowoleni.
Ze zgryzoty zajadam problem.
Ale zaraz zaraz… a co z drugą stroną tych relacji?!?!
Mój tata.
Ostatnio poinformowałam go, że nie będę mu się tłumaczyć dokąd wychodzę i kiedy
wrócę ani że akurat wynoszę śmieci. Mam w końcu trzydzieści dziewięć lat,
jestem dorosła i nie mam obowiązku (nawet moralnego) się tłumaczyć. Uważam, że
postąpiłam uczciwie. Poinformowałam o swoich zamiarach. Krzywdy mu przecież nie
robię. Tatuś wziął był się zdenerwował, nazwał mnie głupią, użył paru brzydkich
wyrazów, powiedział że już nie jestem jego córką i nie odzywa się od dziesięciu
dni. Poczułam się winna jego złości.
Tymczasem psychologia uczy, że każdy sam odpowiada za swoje emocje i swoje
słowa. Nie denerwowałam go złośliwie. Wyznaczałam tylko swoje granice. Nie
jestem odpowiedzialna za jego złość i jego złe samopoczucie spowodowane tym, że
nie daję się kontrolować i manipulować. To jego wybór że się złości i tą
złością próbuje mnie wmanewrować w poczucie winy i dostosowanie do jego potrzeb.
Ja tylko broniłam swoich granic. I fakt, że odważyłam się to zrobić jest moim
sukcesem. Jego złość jest po jego stronie.
Ufff. Lepiej mi z taką interpretacją. Nie ja jestem winna całemu złu.
Mój pracodawca.
Nie spełniam wymagań mojego nowego szefa. Nie wyrabiam tempa pracy jakie mi
narzuca. W natłoku zadań robię pięć rzeczy na raz, w tym cztery zrobię źle a o
sześciu innych zapomnę. Uważam że jestem beznadziejnym pracownikiem. Obwiniam
siebie o ociężałość umysłową.
Ale chwila, chwila.. Popatrzmy na drugą stronę tej historii… To mój obecny szef
prosił mnie, żebym przyszła do jego firmy. Nie na odwrót. Na rozmowie wstępnej
od razu zgodził się na moją propozycję finansową. Nie negocjował podanej przeze
mnie stawki. Jeszcze kilka razy potwierdzałam tę kwotę w rozmowie telefonicznej
i na gadu-gadu, za każdym razem dodając, że to kwota netto albo na rękę.
Przyszły szef każdorazowo potwierdzał te ustalenia.
Tymczasem od stycznia dostałam umowę na kwotę stanowiącą…
niecałe 79% uzgodnionej stawki. O
grudzień nawet nie pytajcie. Dobrze że gospodarna jestem i trochę oszczędności
miałam. Za każdym razem szefowa zapewnia mnie, że „przy kolejnej umowie otrzyma
pani tyle, ile chciała”. I ja już dwa razy dałam się okłamać. Paranoja. Podpisałam,
bo nie chciałam zostać w ogóle bez pracy.
Patrząc na tę sprawę w ten sposób, nareszcie przestałam obwiniać siebie za
nieradzenie sobie w pracy, a wkurwiłam się na nieuczciwego pracodawcę, który (nazwijmy
sprawę po imieniu) perfidnie mnie okłamał. I wierzcie mi, z takim wkurzeniem mi
łatwiej, niż kiedy obwiniam samą siebie.
Spojrzałam na te dwie sprawy w innym świetle. Kiedy przestałam obwiniać tylko
siebie, kiedy dopuściłam do świadomości to, co próbowałam wytłumić (złość na
innych), poczułam się lepiej. Sprawy wydały się prostsze, a ja przestałam się
czuć jak dziecko błądzące we mgle. Przestałam się martwić jak sprawić, żeby
dwaj wyżej wymienieni panowie byli ze mnie zadowoleni i czuli się bardziej
komfortowo, a zaczynam myśleć, czego JA potrzebuję.
Za pomoc w przewartościowaniu spraw dziękuję J.
jovanka28
1 lutego 2014, 23:34I tak trzymaj, Ty jesteś zawsze NAJWAŻNIEJSZA. Grzeczne Dziewczynki są miłe, ale Ty przecież jesteś Ogrzycą, a to dopiero są fajne babki :) A ten pracodawca to oszust zwykły! Nie ma skrupułów, żeby się wycofać z ustaleń i jeszcze się spodziewa, że będziesz zmotywowana do pracy na 150% normy?!
nena111
1 lutego 2014, 21:45Teraz tylko konsekwentnie sie tego trzymaj.Zmieniaj swoje podejscie do niego,bo jego nie zmienisz! My kobiety tak od dziecinstwa jestesmy wychowywane-badz grzeczna,mila,nie zlosc sie,nie badz egoistka...I takie sa efekty,ze jako dorosle osoby mamy problemy ze stawianiem granic.No moze nie wszystkie ale bardzo duzo...Powodzenia
inesiaa
1 lutego 2014, 21:44I w koncu zdrowe podejscie:)
izabela19681
1 lutego 2014, 11:35O mój Boże... 40-letnia kobieta musi tłumaczyć się ojcu, ze wychodzi???? Współczuję.
ulawit
1 lutego 2014, 11:33Switnie,ze ktos ci tak pieknie wszystko pomogl przewartosciowac. Po raz kolejny dobrze mi sie czyta Twoje przemyslenia i analizy. Warto sobie wziac do serca te porady. A pracodawca to kawal chama na to wychodzi.. trzymaj sie cieplo!
Trollik
1 lutego 2014, 11:33i bardzo dobrze, ze iistnieje jeszcze druga strona i inne spojrzenie...milego
ellysa
1 lutego 2014, 11:28ciesze sie ze spojrzalas na to z innej strony,ze wreszcie przestalas sie martwic i przejmowac toksycznymi osobami,bardzo milo mi sie czytalo Twoj wpis,ja tez od dzisiaj zaczynam myslec o sobie,pozdrawiam i zycze milego dnia:))
grubelek1978
1 lutego 2014, 11:23bardzo zdrowe i fajne podejście- podziwiam!