Jak postanowiłam tak zrobiłam.
Odpaliłam trabanta (udało się za pierwszym razem!), przystroiłam jednym
sztucznym kwiatkiem (bo więcej nie miałam), na prawe siedzenie zapakowałam
Samca (a ten, nie wierząc w możliwości mojego trabbiego, zapakował podnośnik, linę holowniczą i stos dziwnych
narzędzi). Jak wkładałam do samochodu pierwszy, najmniejszy bagaż, to
zrozumiałam, dlaczego dziewięćdziesiąt procent użytkowników aut tej marki
preferuje wersję kombi. Spróbujcie się zapakować do tego wozu w wersji sedan,
to też zrozumiecie…
Pojechaliśmy na parę dni do Złotego Potoku (Jura krakowsko-częstochowska). Jura
to bajkowe miejsce. Każde miasteczko ma tu inny klimat. Łączą je nierealnie
piękne krajobrazy, skałki, ruiny zamków i legendy. Słońce i jesienne upierzenie
drzew wyczarowywały o tej porze roku cudne widoki. Przepiękna jest jesień tego
roku! Czas upływał na łażeniu po okolicy (dobre kilkanaście kilometrów
dziennie) i wściekaniu się na Samca. Był
nawet taki wieczór, kiedy byłam tak wściekła,
że już-już miałam wyleźć z łóżka i pożreć zawartość całej lodówki! Pomyślałam
wtedy, że jeśli przeżyję ten wieczór bez zajedzenia złości, to już z każdym
atakiem Demona Głodomorry sobie poradzę. Dałam radę. Przytuliłam w myślach moje
wkurzone Wewnętrzne Ogrzątko, pogłaskałam, pogadałam i jakoś dało się zasnąć, z
myślą że jutro będzie nowe, lepsze i wolne od błędów.
Z jedzeniem sobie radziłam. Jadłam mniej-więcej normalnie. Podobnie jak Samiec.
Podobnie jak inni ludzie. Śniadanie, obiad, kolacja, słodycze. Jasne, że w
myślach starałam się przeliczać ile zjadłam. Ale najadałam się do syta. To
ważne. Zwłaszcza, że wyżerka była wycieczkowa, czyli dość byle jaka. Były
momenty, że przed dłuższą trasą czułam lęk, że zgłodnieję i nie poradzę sobie z
tym, że dopadnie mnie Głodomorra. Niepotrzebnie. Tak sobie wymyślałam
śniadania, że mogłam wędrować cztery czy pięć godzin nie czując głodu po
drodze, a obiad zjeść dopiero wieczorem. Normalnie należą mi się wyrazy
szacunku za umiejętności komponowania posiłków (w dodatku w warunkach
wycieczkowych)!
Ruch sprawiał mi ogromną radość i dodawał energii. To niewiarygodne, ale im
więcej chodziłam, tym więcej energii miałam wieczorami… Tym bardziej chciało mi
się żyć!
Wyjazd spełnił swoją funkcję. Zajęta łażeniem, wydzieraniem się na Samca,
prowadzeniem trabanta i robieniem zdjęć – zapomniałam o pracy, z której właśnie
odeszłam. Cieszyłam się słońcem i spacerami, wściekałam się na Samca, wieczorami
grzałam zmarznięty tyłek na cudownie gorącym kaloryferze. Żyłam tu i teraz.
Naprawdę, oderwałam się od trudnej ostatnio codzienności…
Tylko kiedy przyjechałam do domu, i nadeszła wtorkowa pora ważenia, to szlag
mnie trafił, bo cyferki przez ostatnie siedem dni raczyły się zmienić tylko o
0,3 kg. A gdzie do cholery efekty moich wysiłków fizycznych?!?!? Noż tak się
zeźliłam, że aż z wściekłości ucztę chciałam sobie urządzić z samego rana dziką
i bez ograniczeń. Na szczęście wzięłam samą siebie na bok, wytłumaczyłam sama
sobie, że przecież pełnia jest, organizm wodę zatrzymuje, to i waga bzdury
pokazuje. I takie tam bla bla bla… Grunt że się uspokoiłam, wyżerkę odpuściłam
i… tak fajnie spędziłam dzień, że ledwo co mam siłę paluchami w klawiaturę
walić. Ale to opiszę już innym razem…
Acha, i jeszcze jedno!
To nieprawda, że w trabancie jest mało miejsca. To są banialuki z palca
wyssane. Po prostu niedoświadczeni kierowcy nie wiedzą, że trzeba kurtkę zdjąć!
Pan Samochodzik i Ogrzyca (Ruiny w Mirowie):
(Tam wcale nie było tak gorąco, pięć minut wcześniej trzaskałam z zimna zębami, ale jak sobie trochę poskakałam...
Acha, i zamek też wcale nie jest krzywy, tylko Wredny Samiec nie chciał prosto zdjęcia zrobić!)
A takie klimaty towarzyszyły nam w drodze powrotnej:
(zachód słońca na polach w Woźnikach):
alicja205
20 listopada 2013, 19:56Jak zawsze wprowadziłaś mnie w dobry humor :) Świetnie, że odpoczełaś i rewelacyjnie wyszłaś na zdjęciu - energia Cię rozpiera i widać, ze dieta Ci służy..jakakolwiek by ona nie była ;))
elasial
20 listopada 2013, 16:29Cudowne zdjęcie!!!! Też jeździłam trabantem-limuzyną!!!
karamija77
20 listopada 2013, 10:14nie no, Ty na serio mówisz o tym trabancie? Ja myślałam przez chwilę, że to ściema haha. SUper musiała być wycieczka.
Wonkaa
20 listopada 2013, 09:00Jak dobrze, ze są jeszcze tacy walnięci ludzie jak Ty:-)))) Za często zapominamy, żeby normalnie ŻYĆ!. Buźka
ulawit
20 listopada 2013, 08:43Super energia z Ciebie bije :) A trabancik elegancki :D
Trollik
20 listopada 2013, 07:59uwielbiam Cie czytac :-)
gaja102
19 listopada 2013, 22:10Jestem fanką trampków , syrenek / kiedyś byłam szczęśliwą posiadaczką / i skałek. Cud techniki i natury Piszesz wspaniale, ciekawie i mądrze.Miałam dzisiaj doła takiego jak rów Mariański ale po przeczytaniu kilku stron Twojego pamiętnika zmniejszył się do rozmiarów małej rysy. Wielkie dzięki.Moja Głodomorrra już się zadowoliła ciepłym kakaem i więcej nie chce.Pozdrawiam.
luckaaa
19 listopada 2013, 22:08wspaniale zdjecia ! Ogrzyco - imponujesz energia i zacieciem odchudzaczki prawdziwej . 0,3 to tez jest sukces . Wszystko co w dol to sukces ! Nie marudzimy ino sie cieszymy :))