Z zębem podziało się źle. Z każdą chwilą stawał się coraz
bardziej odporny na tabletki przeciwbólowe. W końcu o drugiej w nocy obudził
mnie silny, pulsujący ból szczęki, a przy okazji mdłości i zgaga spowodowane
najprawdopodobniej różnej maści przeciwbólowymi tabletkami. Do tego rano doszło
poczucie niewyspania. Koszmarna mieszanka.
Dopiero w takiej konfiguracji mogłam poczuć wyraźnie, jaką rolę w moim życiu
pełni JEDZENIE. Jest niczym balsam na obolałą duszę i obolałe ciało. Połykając
kolejne kęsy czułam wyraźnie, jak koją ból i dają przyjemność. Lepiej niż silne
lekarstwa czy uścisk drugiego człowieka. Tak, to naprawdę takie uczucie, jakbyś
na bolące, rozpalone gardło lała chłodny, gęsty, smaczny słodki syrop. Czysta
ambrozja.
Nadal jem tyle, ile założyłam, że będę jadła. Bacznie obserwuję swoje ciało i
wciąż zadaję sobie pytanie: „czy jestem głodna?” „Z jakich impulsów w moim
ciele to wynika?” Obserwując siebie widzę, że rzadko kiedy czuję głód.
Właściwie, chyba nawet nie potrafię do końca go opisać. Za to widzę, że jedzenie
jest dla mnie swoistym źródłem namiętności. Pożądam go całą sobą. Trochę to
takie uczucie, jak pożąda się drugiego człowieka. A kiedy planuję je sobie
ograniczyć, odczuwam panikę. Nawet robiąc zakupy, często sięgam po coś jeszcze
w obawie przed… głodem.
A teraz, kiedy „jem normalnie” (no, w każdym razie „normalnie” w moim
rozumieniu), to nagle mam poczucie jakiejś pustki. Brak przeplatających się emocji
spowodowanych objadaniem się: przyjemności, poczucia winy, odprężenia i
napięcia. I brak emocji spowodowanych odstawieniem jedzenia: rytuału ważenia,
lęku przed głodem, głodu emocjonalnego i fizycznego, etc. I nagle jakaś taka
pustka bez tego. Bo jedzenie stało się w moim życiu najważniejsze. Zapełniło wszystkie pustki.
Mając problem z jedzeniem jestem kimś. Nie mając go, czuję się jakby czegoś mi
brakowało.
Kiedy byłam nastolatką, może i wtedy byłam gruba, ale nie miałam zaburzeń
odżywiania. Nie chudłam i nie tyłam na przemian. Po prostu miałam swoją
wprawdzie wysoką, ale stałą wagę. Ale wtedy ważni byli rówieśnicy, to, czy będą
w danym dniu w tym miejscu, w którym zawsze bywali, czy jakiś kolega zwróci na
mnie uwagę a może mi się ktoś spodoba? A może z którąś z koleżanek zrobimy coś
szalonego? Stosunki międzyludzkie wtedy jeszcze były ważne. Potem przyszedł
czas ogromnej samotności, kiedy moje przyjaciółki wychodziły za mąż, a ja
grubaska wciąż pozostawałam sama. Płakałam. Tak bardzo wtedy tęskniłam za
bliskością. Tak jak dziś tęsknię za jedzeniem… Co się stało z tymi emocjami
sprzed lat? Gdzie się podziała moja potrzeba bliskości drugiego człowieka? Dziś
niemal w każdej chwili czuję psychiczną potrzebę jedzenia, mniejszą albo
większą. A miłość najpełniej okazuję… karmieniem. Za to prawie wcale nie czuję
potrzeby bliskości drugiego człowieka. Raczej boję się, że będę zraniona. Co
się ze mną stało?!?!
Mam wrażenie że uciekłam przed ludźmi w jedzenie, bo tak jest bezpieczniej. Jedzenie nie rani. To przerażające, ile w moim życiu jest myślenia o jedzeniu, a jak mało o drugim człowieku…