To dopiero 2 dzień a ,,szczęście początkującego" o którym pisał Paulo Coelho w jednej ze swych książek już mnie opuszcza.
Miał człowiek rację pisząc o takim zjawisku jak ww szczęście - zawsze na początku jest wielkie boom - zaczyna nam wychodzić, radzimy sobie rewelacyjnie ze swoimi postanowieniami - aż tu nagle trzask w pysk, bo okazuje się, że wcale nie ma tak różowo.
Wiem jak było z poprzednimi okresami odchudzania, byłam bardzo zaangażowana na początku, później dobiegałam do celu, chudłam tyle ile chciałam ale później przechodząc przez okres zobojętnienia wchodziłam w fazę odrazy i odrzucenia do tego co zrobiłam, i wszystko przepadało. Gderałam, że po co to wszystko - dla ludzi którzy zawsze krytykują niezależnie od tego czyś chudy czyś gruby bo oni mają chyba taką potrzebę wewnętrzną; a może dla męża który jest zemną niezależnie od tego czy chudnę czy grubnę, bo przecież mnie nie zostawił jak tyłam ani też nie kupował codziennie kwiatów jak chudłam; albo absurdalnie dla siebie - bo chcę się lepiej czuć, być piękną - ale wcale nie czuję się lepiej zakazując sobie tych wszystkich pyszności, czuję się wręcz gorzej bo mój organizm jest osłabiony bo dostarczam mu przynajmniej pięć razy mniej kcal niż zwykle, prosi o więcej odpoczynku którego niestety nie mogę mu dać bo ciągle mam coś do zrobienia.
Zadawałam sobie to pytanie: po co??? I odpowiedz uzyskiwałam (chociaż znałam ją od początku) jak już było zaprzepaszczone wszystko, jak trzeba było zaczynać od nowa. Przecież u mnie motywacją są moje dzieciaki, nie chcę żeby moje dzieci musiały się kiedyś wstydzić że mają grubą czy też zaniedbaną matkę, to jest dla mnie istotne by mogły się czuć komfortowo w gronie rówieśników i w obecności ich wypacynkowanych matek.
Czas to okropny wynalazek świata, niekiedy wydaje mi się, że doba jest zbyt krótka by normalny przeciętny człowiek mógł sobie poradzić ze wszystkimi obowiązkami: dwoje dzieci, sprzątanie, gotowanie, pomoc w polu i przy zwierzętach (krówki, kury i króliki i dojdą niedługo ryby), a do tego jeszcze uczelnia tyle na głowie mam i nie wyrabiam - podziwiam kobiety które w międzyczasie znajdują ,,chwilę" na wyjście do pełnoetatowej pracy i sobie radzą; ale znowuż patrząc z perspektywy człowieka na diecie, głodnego czy niedojedzonego zastanawiam się czy przypadkiem 24 godziny na jedną dobę to nie zbyt dużo - im dłużej jestem na nogach tym więcej czasu mam na podjadanie czy nawet na myślenie o podjadaniu.
Dziwny jest ten świat więc co się dziwić że ludzie stąpający po nim też są dziwni.
Dzisiaj niby dietowo ale i z przestępstwami słodyczowymi, jednak te słodycze, które zjadłam nie dorównują tym kilogramom słodyczy co wchłaniałam wcześniej. Kalorycznie około 1600 kcal wcześniej bywało i 16000 wiec nie jest źle - teraz żałuję, że zamiast tych śmieci nie zjadłam czegoś wartościowszego
Jutro będzie lepiej!!!
mikolino
18 września 2012, 23:28Trzymam za Ciebie kciuki ;-)