Rzeczywiscie, staję na nią z ciekawością, mówiąc sobie: nawet jeśli nie zeszła w dół, będę ćwiczyć. I tak robię, a waga grzecznie idzie w dół, codziennie może niewiele, ale te ćwierć czy pół kg to dla mnie naprawdę uskrzydlające, choć bez wagi nie za bardzo bym zauważyła. Więc z zadowoleniem maniaka ważę się co rano.
Teraz wróciłam z rodzinnego świątecznego obżarstwa, życzenia i restauracja z jedzeniem dobrym, ale tak obfitym, uu. Ale udało mi się nie jeść słodyczy w ogóle, mimo obrazy gospodarzy, i choć czuję się obżarta niesamowicie, jak wąż boa, który połknął słonia, myślę sobie - no dobrze, - poćwiczę z pół godziny więcej jutro - nie zjem kolacji i będzie lepiej;-)
w sumie widzę też, jak dziś rano, .że początkowo choć ćwiczyłam naprawdę nędznie choć szczerze dzielnie, i tak czułam się coraz lepiej, choć z wagą najpiew nic się nie działo. Teraz te same ćwiczenia idą mi lepiej, i jestem w stanie ćwiczyć dłużej. U mnie jest tak, że najlepsze efekty daje ćwiczenie więcej niż 30 min dziennie (wcale nie naraz) i jak najmniej wieczorem. Od jutra nie ma dzieci, więc mogę zacząc jakąś dietę - o.
kronopio156
16 sierpnia 2014, 11:18Super,ze waga spada:-) Hahhha, i jak ostatnio wspomniałam,że dodało Ci to skrzydeł:-))) I fajnie,że znalazłaś środek ćwiczeniowy..<:-) Dobrego dnia!:-)
Florentinaa
16 sierpnia 2014, 14:14Sprawdzają się Twoje słowa