Dzien 2
Wiec wczoraj zrobilam fitness test…
Nie wiem czemu, nigdy faceta nie znalam, nic mu nie zrobilam, a on mnie chce zabic i wmowic mi, ze sama tego chcialam…
test trwa 25 minut… najdluzsze jakie przezylam… Podczas tych okrutnych 25 minut, 5 minut poswieconych jest na rozgrzewke, troche rzociagania, potem wykonujesz cwiczenia na czas. Liczy sie ilosc powtorzen w 60s, pomiedzy cwiczeniami masz 60s przerwy.
o to rezultat:
(pod cwiczeniami zamiescilam linki do filmikow z youtube (to nie ja jestm na nich widoczna tak a propos)
Kopniecia w przod: 98 (mysle sobie, kurcze, wcale nie jest tak zle, to musi byc moje kung fu, ktore kiedys uprawialam
Pajacyki: 46 (przypomniala mi sie lekcja rosyjskiego z podtsawowoki – dielajem pariadki!)
Power Knee: 48
(http://www.youtube.com/watch?v=0U6AVmC9C8U)
Power Jump: 29
(http://www.youtube.com/watch?v=WQg_AdvIu9M)
I tu zaczelam umierac….
Globe Jumps: 7
http://www.youtube.com/watch?v=lG9tTm3wdjE&feature=relmfu
Suicide Jump: 5
http://www.youtube.com/watch?v=HJGjaCSJbDw&feature=relmfu
Push Ups Jacks: 3
http://www.youtube.com/watch?v=YlCJz0hFBuw&feature=relmfu
Low Plank Oblique:42
(http://www.youtube.com/watch?v=n9v6wVF47bo&feature=relmfu)
Dzisiaj strasznie mnie wszystko bolalo i jako, ze jest niedziela wielkanocna, mialam ochote zapomniec o 45minutowym wysilku, ale zrobilam to… jeszcze tylko 58 dni! Boshe dopomoz…
Smacznego jajka, szynki i babek… mniam mniam mniam
DZIEN 4
Nigdy mnie tak zycie nie bolalo jak dzisiaj…O dniu trzecim chcialoby sie zapomniec, ale obolale lydki stale mi o nim przypominaja.
Moj
od 7 miesiecy eks, z ktorym nadal mieszkam, po powrocie z urlopu
zdecydowal sie do mnie nie odzywac. Przysiegam, ze odpoczatku naszej
znajomosci, to on byl kobieta w tym zwiazku…
Jest piekny dzien. No pewnie, przez ostatnie 4 dni podczas swiat wielkanocnych lalo jak z cebra, to teraz musi poswiecic. Moja pierwsza mysl po przebudzeniu nadaje sie jedynie na bloga dla doroslych.
Czy powinnam wspomniec, ze skonczyla mi sie kawa wiec do pracy jade o suchym pysku?
No dobra, koniec narzekania. Wazne jest, ze jest dzien 4, a to jest najdluzej utrzymujacy sie blog w historii mojego zycia.
DZIEN 4
*****************************************************
Pół wieczoru spędziłam na pisaniu, jak to mnie bolą nogi po dzisieszej sesji, i co? I znikło, nie zapisało się, drugi raz pisać nie będę, bo jeszcze mi się ręce trzęsą.
A takie było piękne to pisanie….
Zgrzeszyłam..
Na noc objadłam się lodami i doprawiłam resztką chipsów… Było po 21-ej…
Nie proszę jeszcze wcale o wybaczenie, ponieważ bardzo mi z tym dobrze było Mniam lody, moje ulubione.
No popatrzcie na to z tej strony, dzisiaj zjadłam, to jutro nie będe miała i nie zjem.
…no chyba, że dokupię…
X-man przemówił, nie pamiętał jak pralkę ustawić. Takie to szczęŚcie niepojęte, czuję się spełniona i znów mogę spać spokojnie.
DZIEŃ 7
- Móglbys się umyć.
- Obawiam się, że mi to nie pomoże.
- Otworzyłbys chociaż okno, tak tu duszno.
- Miesiąc temu byłem na plaży.
- Czy ty nigdy nigdzie nie wychodzisz?
- Chodź ze mną.
- Gdzie?
- Nigdzie.
- A co będziemy robić?
- Nic.
- Dobrze.
Mniej więcej tak to wczoraj biegło na kółku tetralnym. Przerabiamy
Harolda Pintera i Fintan, nasz mentor, znał go osobiscie, ponieważ kilka
razy występowal w sztuce przez Pintera reżyserowanej.
Potem było trochę psychoanalizy glównych postaci.
Nie mogę się doczekać poniedziałku, kiedy wreszcie zobaczę Fintana w trzecim odcinku Games of Thrones. Uwielbiam ten serial.
Nie bez powodu coraz bardziej odbiegam od przewodniego tematu tego bloga…. Mam dosć tego treningu, wszystko mnie boli, najbardziej plecy. Rezultatu nie widze, nie ma cudownie zrzuconych kilogramów czy też niesamowitego wzrostu energii. Jest za to zmęczenie i frustracja, że ominęłam jeden dzień ćwiczeń.
Nadal niecierpię swojej pracy. Powtarzam to jak mantrę, wiem, że to nie pomaga, ale nic na to nie poradzę.
Jeszcze
rok temu kochałam to co robiłam, dzisiaj nie ma we mnie za grosz
motywacji. Co się zmieniło? Podejscie managementu, ot co.
Siódma rano. OK, trzeba ruszyć cztery litery (chociaż po ciężkosci odwłoka czuję, jakby ich tam z dziesięć było) i szykować sie do pracy.
Kupiłam sobie ostatnio nową torebkę i buty. Nie pomogło. Moja przyjaciółka Suuz zawsze powtarza: jeżeli zakupy nie pomagają, czas wziąć pigułkę.
Może faktycznie jestem prozakowym przypadkiem?
Wczoraj była 37 rocznica slubu moich rodziców. Wow… wiem, że to cos, czego w swoim życiu się raczej nie doczekam. Mam 31 lat na karku, trzy razy byłam zaręczona, kolejny raz już nie chcę. Z moim obecnym facetem raczej też nie podpiszę papierów. Jak to jest? Czy faktycznie bezdzietne kobiety po 30-ce skazan są na bycie samotnymi zołzami z gromadką kotów w kawalerce?
DZIEŃ 9
Muszę przyznać, że chyba dokąds zmierzam.
Endorfiny uwalniane podczas wysłku fizycznego, chyba powoli zaczynają na mnie działać uzależniająco. Mogę więcej i dłużej i ćwiczenia mnie cieszą. Zaczynam nawet wyczekiwać momentu dnia, kiedy włączę Shauna T na DVD i zacznę moją rozgrzewkę.
Minęło dopiero 9 dni więc ciężko o jakies dramatyczne zmiany, ale jakos lżej mi się po schodach wchodzi, nie ma sladu po zakwasach no i mięsnie zaczynaja się troszkę bardziej zaznaczać.
Jest niedziela, więc może sam fakt dwóch dni odpoczynku naładował
mnie optymizmem, no ale po niedzieli przychodzi poniedziałek. Trzeba do
roboty.
Jeszcze nie będę dzisiaj narzekać. W sumie to czekam na
jutro, ponieważ dzisiaj obudziłam się z postanowieniem poprawy podejscia
do codziennych zadań. Poza tym, kupiłam nową torebkę.
Tak, zakupy pomogły więc chyba jest lepiej.
No jako, że moja psychoteraia ma pustoszący skutek dla mojego portfela, potrzebuję tej mojej roboty, której tak niecierpię. Oj, żeby mi jeszcze więcej płacili…
W tym tygodniu widziałam swojego mężczyznę przez 14 godzin, podczas których 7 spędzilismy spiąc. To w takie leniwe niedzielne wieczory brak mi najbardziej wspólnego oglądania telewizji, grania w tenis stołowy a o innych rzeczach nie wypada mi tu wspominać.
Życie po 30-tce weryfikuje związki. Masz to co masz, związek to sprawa drugo-, jeżeli nie trzecioligowa. Dawno mam za sobą te zachłysnięcia druga osobą, bezsenne noce i potrzebę bliskosci. Dzisiaj cieszy mnie, że jest tam ktos, kto pomysli o mnie zanim odpłynie do chrapanowa. I jeszcze jedna ewolucyjna zmiana, z której najbardziej się cieszę: potrafie ufać i kompletnie zapomniałam jak to jest być zazdrosną, zaborczą zołzą, która chce wszystko i wszystkich kontrolować.
Jutro jest nowy dzień, nowy tydzień. Proszę, bardzo proszę, niech będzie piękny…
DZIEŃ 11
Mało kto zrozumie mój samozachwyt, ale nie mogę się nacieszyć faktem, że wytrwałam 10 dni, a co więcej, nie moge się doczekać kolejnych. Wczoraj po raz pierwszy wykonałam morderczą rogrzewkę bez najmniejszej przerwy. Trening główny również swietnie poszedł. Nawet mnie dzisiaj nic szczególnie nie boli!
Nie, nie zrzuciłam jeszcze żadnych kilogramów, ale są widoczne zmiany. Moje ramiona znów zaczynają ładnie wyglądać i zdaje się, że mięsień czterogłowy wraca tam gdzie być powinien, już mi nie zwisa bezwładnie nad kolanem, hehe.
Co jest jednak najważniejsze, powrócił mój dawno zaginion dobry humor. Drugi dzień z rzędu obudziłam się bez mysli samobójczych! Nawet mi nie przeszkadza typowa wyspiarska pogoda dnia dzisiejszego.
Wczoraj Fintan, mój mentor z kółka teatralnego, miał swoje objawienie w Grze o Tron. Jego 5 minut, zobaczymy, co się będzie działo dalej.
Dygresyjka: spędzam w pokoju komputerowym przeciętnie 2 godziny na dobę, dlaczego mój kot zawsze musi tu używać kuwetki, kiedy ja własnie piję poranną kawusię? A fuuuu!
Ach, lecę do tej mojej robotuńki, dzień zaczynam od trudnych rozmów.
Pomyslnosci!
DZIEŃ 12
Wczorajszy trening był spokojny i muszę przyznać, że brakowało mi trochę szalonego tempa i ‘suicide jumps’. Niestety dzisiaj nie będzie mi dane potrenować. Większosc dnia spędze bowiem w pozycji siedzącej. Mam do pokonania 460mil, odwiedzam czterech klientów. Drugie tyle w czwartek.
Nie mogłam sobie wybrać gorszego dnia, leje jak z cebra i jest szaro-ciemno. Mi jednak wciąż dopisuje dobry nastrój. POważnie nie wiem skąd mi się to bierze. Czy to faktycznie sprawka ćwiczeń? Jesli tak, to ćwiczcie ludzie, ćwiczcie.
DZIEŃ 13
Wczoraj po raz pierwszy zostałam zmuszona to zrezygnowania z treningu. Zrobilam 313mil,odwiedziłam 3 klentów, wróciłam do domu i pojechałam na kółko teatralne do Windsoru. Pod wieczór zaczął mnie łapać zwyczajowy dół.
Naprawdę nie wiem, jak to możliwe, żeby podczas tak napiętego grafiku mieć czas na rozmyslanie o rzeczach które były i rzeczach, które nie będą. Winię brak INSANITY.
Dzisiaj znów wyjazd, ale po powrocie zabieram sie za ćwiczenia. Dzisiaj ciężkie: pure cardio and ABS.
DZIEŃ 17
Weekend był cudowny.
Odkąd jestem z R. każdy weekend jest mniej lub bardziej cudowny.
Bylismy na domowej imprezie u mojej przyjaciółki. Śmiesznie było sympatycznie.
Dzisiaj 17-sty dzień mojego wyzwania. Szczerze to zaczynam się troszkę niepokoić, bo zamiast zrucic zbędne kilogramy, to zdaję się je nabierać. Może to faza przejsciowa?
Jesli o kondycje chodzi, to czuję się znacznie lepiej, już nie robią mi się zakwasy, mogę więcej i dłużej.
Jutro wyjazd do Holandii, będzie to dla mnie prawdziwy sprawdzian wytrwałosci. Uda mi nie przerwać treningu? Jutro może być ciężko, cały dzień w podróży, wieczorem służbowa kolacja. Musiałabym ćwiczyć późnym wieczorem, a aż taka szalona to nie jestem.