Jakoś tak nadal humor nie najlepszy. Ale na fitness dalej uparcie chodzę, na rower też. Waga nie spada, widocznie się na mnie obraziła, w sumie słusznie-ma za co. Nadal nie mogę się poukładać, w głowie bałagan, nie wiem czego chcę, pracy nie mam i szału dostaję od tego nic nie robienia. Tak pragnęłam odpoczynku podczas tych miesięcy gdy pracowałam ponad siły, a teraz nic... Cicho, pusto dookoła, liście spadają z drzew i tak samo ze mnie spada cała chęć do wszystkiego. Dobrze, że nie pada, bo to chyba by mnie już pogrążyło dostatecznie... No i nawet sił do motywacji nie mam.
Znaczy, w sumie pierwszy krok zrobiłam. Uznałam, ze schudnę do 1 stycznia 6 kilogramów. Oczywiście wszystko się moze w międzyczasie zmienić, mogę 6 kilogramów przytyć. Mogę być nadal bezrobotna i schudnę z niedożywienia. Ale jak to niektórzy mówią- jak przyjdzie kryzys to chudzi najszybciej padną, a gruby będzie miał przynajmniej z czego czerpać energę :) Albo... chudzi zeżra grubego bo najwięcej mięsa... :) Oki kończę, to tylko namiastka czarnego humoru jaki mnie ogarnia. Zważę się w sobotę. Może wówczas waga będzie łaskawsza.
No to do miłego. Może do tego czasu humorek sie poprawi. Oby.