Oczywiście, szóstka Weidera też została wykonana...to już ósmy dzień z nim (nimi ;)). Zaczynam być z siebie dumna. Dopóki nie spojrzę w lustro, ewentualnie przez obiektyw aparatu na moje ciało. Moja zmora to wystający brzuszek, który za cholerę (sorki, za słowo) nie chce zniknąć. Wszak kara za brak pohamowania musi być...niestety.
a z przodu:
Ciekawe, kiedy zobaczę te niesamowite efekty Weidera, bo mym skromnym zdaniem jakoś ich nie widać. Możliwe, że jestem zbyt niecierpliwa...
Jedyne pocieszenie to, to że moja waga znowu zjechała o 0,5 kg (jestem pewna, że to na skutek ćwiczeń). Niestety póki co paska zmienić nie mogę...a piątka oddala się w stronę zachodzącego słońca. Aż mam ochotę na siarczyste przekleństwo.