Wczoraj wpisu nie było, gdyż skupiłby się on w dużej mierze na rewolucjach nie kuchennych, a żołądkowych. Pomyślałam więc, że lepiej odpuścić sobie fizjologiczne opisy funkcjonowania mojego ciała. Napiszę tylko, iż czasami dotarcie (ba, znalezienie) szaletu miejskiego może być największym marzeniem ;)
Dzisiaj jest już lepiej i w ramach nagrody za przetrwanie dnia poprzedniego kupiłam sobie sprzęt do trenowania mięśni brzucha. Po obiedzie (tłustym niestety) zamierzam go wypróbować. Wszak trza popracować nad tymi okolicami (i nie tylko tymi), bo wiosna tuż-tuż.
Po wczorajszym przeczyszczeniu waga zjechała w dół i jedną szóstkę zastąpiła piątka. Szkoda, że tą drugą, a nie pierwszą, ale nie będę narzekać. Jeszcze przyjdzie czas kiedy i ten cud się zdarzy ;)
Jadłospis:
Śniadanie (201 kcal): kawa bez cukru (500ml), chleb razowy żytni ze śliwką (2 kromki), serek naturalny 5 % tł. (30g), brokuł gotowany (150g)
II Śniadanie (195 kcal): banan (100g), jogurt naturalny 2% tł. (200g)
Obiad (564 kcal): placki ziemniaczane (200g), kefir 1,8% tł. (200g) - zdaję sobie sprawę, że był on cholernie kaloryczny...kochana rodzinka zawsze zadba by tłuszczu nie zabrakło.
Kolacja (209 kcal): serek wiejski 3 % tł. (150g), chleb razowy żytni ze śliwką (1 kromka), pomidor (175g)
Razem: 1169 kcal. Wczoraj troszkę mniej, czyli 1136 kcal.