Nie wie jak, ale pobiegłam wczoraj 40min. chciało mi się chciało i tak sie potruchtało hahaha.... Ale dzisiaj byłam lepsza. Wróciłam z pracy o 18ej, dokończyłam obiad tak jem o tej porze, zamieniam posiłki, poszłam pod prysznic,(wiec no nie biegnę dzisiaj) wskoczyłam w szlafrok, godzina nauki,a mi w głowie tylko biegać , biegać...i na sero miałam gdzieś to moje wyzwanie, i to ze o nim tu publicznie napisałam. nie spina sie wcale. Ale na tyłku usiedzieć nie mogłam i znowu strzeliłam 40min. no dobra 42 min. ciągłego biegu. Świetne uczucie, jak w niedziele po raz pierwszy zaliczyłam te 30 min. bez przerwy to już samo idzie tak po prostu. Nogi same biegnę. Ja się wkręcam czy jak?Co do wczorajszego wpisu, dziewczyny to nie tak ze mnie nie kusi jak mój chłop przez cały weekend buzia kłapie. Mnie to gubi niemiłosiernie, czasami jakoś prześlizgnę sie przez wieczór grzeczniutko , ale bardzo często ulegam. Podjadanie to moja zmora, walczę z tym od lat. Jak na razie raczej średnio. Ale powtarzam sobie ze nie po to sie ruszam żeby żreć. Bo efekty będą na pewno, ale tylko wtedy jak przestane podjadać.I to nie głóg to przyzwyczajenie. Jutro raczej reset bo babskie dni nadchodzą, choc kto wie jaka palma mi do głowy strzeli A rower będzie-to jest moc.
Do juterka pączusie i patyczaki.
bilmece
5 kwietnia 2016, 06:30Dziekuje za energie :) Przyda mi sie dzis! Ja tez ulegam czesto jak moj przyrzadzi sobie cos pysznego...super rozwija sie ta sytuacja Twoja z bieganiem i te zrywy tez czasem mam- najpierw mowie nie mam sily, a potem cos mnie tknie i trening zalicze a ile radochy po tym :) Pieknego dnia!