Witajcie,
oj i po majówce... pięknej i długiej....
ale niestety już czas wrócić do rzeczywistości...
początek minionego weekendu (27-30.04) minął pod znakiem wielkich porządków,
ponieważ jak już wcześniej pisałam 3 maja do pana I. mieli przyjechać moi rodzice..
w poniedziałek byłam w pracy,
a wieczorem zaliczyliśmy pierwszego grilla weekendowego...
a we wtorek ze znajomymi pojechaliśmy nad wodę z racji pięknej pogody..
było łowienie rybek, grill i leżenie do góry brzuszkami... he he
środa to znów niestety w pracy była, a potem to dalszy etap sprzątania..
upiekłam ciasto, zrobiłam wielkie pranie...
czwartek był wyjątkowo męczący... trzeba było zaliczyć ostatnie szlify przy sprzątaniu, a potem przygotować konsumpcję..
rodzice byli po 16.00:
najpierw zwiedzanie posiadłości pana I. (mieszkania + ogródka)
potem kawa i ciasto, grill w ramach kolacji,
no a po 20 moi rodzice się zwinęli do domku..
a my odetchnęliśmy z ulga, że już po..... i padliśmy do łóżka...
następne dni to już relaksowo było...
piątek tak na spokojnie zajęliśmy się ogródkiem...
posadziłam ogórki, posiałam fasolkę na naszej grządce..
a pan I. kosił trawkę..
w sobotę ze znajomymi wybraliśmy się na wycieczkę rowerową...
zrobiliśmy 47 km... fajnie tylko mam raczej siodełko nie zbyt wygodne...
tyłek jeszcze dziś mam jakby opuchnięty...
ale ogólnie uwielbiam takie wycieczki na łonie natury...
niedziela to już była na maxa leniwa... filmy i wyrko...
tylko przerwy na wc i konsumpcje były...
podsumowując pod względem dietkowym..
jadło się chyba trochę za dużo... piło pewnie też...
ważenie dopiero w środę... bo dziś na szczęście nie mam dostępu do wagi... damy jej czas na stabilizację do środy...
oj i po majówce... pięknej i długiej....
ale niestety już czas wrócić do rzeczywistości...
początek minionego weekendu (27-30.04) minął pod znakiem wielkich porządków,
ponieważ jak już wcześniej pisałam 3 maja do pana I. mieli przyjechać moi rodzice..
w poniedziałek byłam w pracy,
a wieczorem zaliczyliśmy pierwszego grilla weekendowego...
a we wtorek ze znajomymi pojechaliśmy nad wodę z racji pięknej pogody..
było łowienie rybek, grill i leżenie do góry brzuszkami... he he
środa to znów niestety w pracy była, a potem to dalszy etap sprzątania..
upiekłam ciasto, zrobiłam wielkie pranie...
czwartek był wyjątkowo męczący... trzeba było zaliczyć ostatnie szlify przy sprzątaniu, a potem przygotować konsumpcję..
rodzice byli po 16.00:
najpierw zwiedzanie posiadłości pana I. (mieszkania + ogródka)
potem kawa i ciasto, grill w ramach kolacji,
no a po 20 moi rodzice się zwinęli do domku..
a my odetchnęliśmy z ulga, że już po..... i padliśmy do łóżka...
następne dni to już relaksowo było...
piątek tak na spokojnie zajęliśmy się ogródkiem...
posadziłam ogórki, posiałam fasolkę na naszej grządce..
a pan I. kosił trawkę..
w sobotę ze znajomymi wybraliśmy się na wycieczkę rowerową...
zrobiliśmy 47 km... fajnie tylko mam raczej siodełko nie zbyt wygodne...
tyłek jeszcze dziś mam jakby opuchnięty...
ale ogólnie uwielbiam takie wycieczki na łonie natury...
niedziela to już była na maxa leniwa... filmy i wyrko...
tylko przerwy na wc i konsumpcje były...
podsumowując pod względem dietkowym..
jadło się chyba trochę za dużo... piło pewnie też...
ważenie dopiero w środę... bo dziś na szczęście nie mam dostępu do wagi... damy jej czas na stabilizację do środy...
kate3377
7 maja 2012, 13:33Widzę, że miałaś równie pracowity tydzień jak ja:) A demot z teściową jest genialny!:D