Nareszcie jest piękna pogoda. Ale ma to też swoje minusy ponieważ przedłużająca się zima czyniła martwym sezon budowlany a te kilka ciepłych dni spowodowało boom i jestem kompletnie zawalona robotą. Przez to brakowało mi ostatnio czasu żeby pozaglądać do pamiętników, dodać jakiś wpis...
Wciąż się nie ważę i nie mierzę, za kilka dni mija 100 dni mojej walki z wagą. I chyba mimo wielkiej pokusy też tego nie uczynię bo czuję, że zbliża się @ i pomiary będą błędne. Jeszcze się wstrzymam...
Co do diety jest bardzo uboga. Miałam ostatnio po pierwsze nawał pracy a po drugie problemy osobiste (chore dziecko, nieporozumienia z partnerem). Moja spożywana ilość kalorii była napewno poniżej 1000 kcal niekiedy poniżej 500 kcal. Nerwy zaciskają mi gardło i skręcają żołądek i nic nie mogę w siebie wcisnąć. Myślę, że waga będzie poniżej moich oczekiwań co z jednej strony mnie cieszy zaś z drugiej wiem, że takie odżywianie może przynieść więcej szkody niż pożytku. Czuję jak spodnie, które jeszcze niedawno były opietę, zjeżdzają mi z tyłka. Muszę wziąć się w garść i wrócić do kaloryczności posiłków 1200 kcal bo inaczej jeszcze kilka takich ubogich dni i będę ledwo ciągać za sobą nogi...
Póki co żegnam czytających ten pamiętnik o ile w ogóle ktoś go czyta...
Uciekam bo ostatnio nikogo nie zarażam swoim entuzjazmem.