Dzięki Bogu, już po świętach! Jak dla 90% vitalijek tak i dla mnie pod względem dietetycznym była to prawdziwa masakra. Waga stoi w kącie i wyraźnie się na mnie obraziła. Strach się do niej zbliżyć. Święta odbiły mi się czkawką nie tylko tą gardłową ale i moralną. Wszystko zaczęło się dobrze. Wigilia była u nas. Skromna. Jakieś 20 osób + ok. 6 które wpadły w trakcie pożyczyć Wesołych świąt. Nie muszę tu chyba szczegółowo opisywać jak po takim przemarszu wygląda moja nowiutka wykładzina w kolorze ekri. Może nadaje się jeszcze do czyszczenia a na pewno na śmietnik. Nie chodzi tu o te 20 planowanych osób, bo te elegancko sciągnęli zabłocone buciory. Takiego szamba narobiło mi tych 6 ciu nieplanowanych gości, którzy wpakowali sie do salonu razem z połową błota z podwórka.
Wtedy trafił mnie szlag po raz pierwszy.
W wigilie oczywiście zaczyna się co roku ta sama piosnka po tytułem ZAPRASZAM WSZYSTKICH NA PIERWSZY DZIEŃ ŚWIĄT. Rozumiecie. Cały rok nic, a podczas świąt najlepiej 3 dni z rzędu, tylko stół inny. A jak nie przyjedziesz to obraza majestatu.
Dobra. W pierszy dzień pojechaliśmy do wujka. Choć zapraszał wszystkich - a na wigilii byli jego 2 bracia z rodzinami i 1 siostra - to oprócz nas nie przyjechał nikt. Posiedzieliśmy z 2 godzinki i pojechaliśmy do szwagierki u której byli od wczoraj teściowie. Od progu trtafił mnie szlag nr 2, ponieważ mój teść na wieść,że wszyscy łącznie z nim olali zaproszenie jego brata, zaczął mi przygadywać niby to żartem, że chociaż my sobie zarobiliśmy u Ryśka. Oczywiście u Ryśka byliśmy dlatego, że jego rodzinkę bardzo lubimy a nie żeby cokolwiek zarabiać. Jednak moi teściowie ludzie bardzo bogobojni i cnotliwi, są niestety ludźmi obłudnymi i w każdym działaniu upatruja ukrytego celu.
Skończyło się tak, że wkurzona przygadałam teściowi, żeby przestał się mnie czepiać a jak już koniecznie chce to na choince wisi łańcuch i niech się do niego doczepi. Humor mu zczezł i zajął się zabawą z wnukami. Lepsze to miż te jego dowcipy.
Posiedzieliśmy kolejne 2 godzinki i wycofujemy sie do domu, bo dalszy pobyt groziłby eksplozją żołądka, choć przyznam, że nic nie jadłam tylko wypiłam herbatkę.W korytarzu wychodzi do nas teściowa i pyta się na którą jutro przyjedziemy.
Czaicie? Trzeci dzień. Już nawet tematy do rozmów się skończyły nie wspominająć o przerażającej wizji siedzenia na kwadratowych krzesłach przy stole zawalonym jedzeniem i wysłuchiwaniem co chwila kwestii NO JEDZCIE, DLACZEGO NIC NIE JECIE?
Na to grzecznie odpowiedzieliśmy z mężem zgodnie, że jutro siedzimy w domu i odpoczywamy. No, dobra - odrzekła teściowa - to bądźcie na drugą.
Oczywiście nie pojechaliśmy, bo po pierwsze to paranoja, po drugie trzymała mnie jeszcze złość na teścia. Jak można się było spodziewać, nikt nie przyjechał. Wieczorem ok. 19tej pojawiła się u nich szwagierka z rodzinką. Najlepsza córeczka swoich rodziców. Na nas się oczywiście obrazili. Zły syn, bo synowa złą kobietą jest.
Powiedzcie mi, jak to jest? Przecież dzień wcześniej to samo zrobili bez słowa swojemu bratu i nawet skruchy nie walnęli a na nas się obrazili, choć uczciwie uprzedziliśmy. Może to ja jakaś chora na mózgu jestem i żle rozumuję a oni mają rację? Nie mam pojęcia. Wspomnę tylko, że od 15 lat mam co jakiś czas podobny dylemat. Zjawisko niestety jest cykliczne.
Dobra, koniec ze świętami.
Waga mi się popsuła, ale czuję że ze 2 lub nawet 3 kilo mam do przodu. 2 dni rozpusty i 2 miesiące ciężkiej pracy aby to zgubić. Masakra!
Dziś pojechaliśmy całą rodzinką na nartach pozjeżdżać. Górka nieduża 300m ale póki sztucznym śniegiem sypnęli i nie spływa to warto się trochę poprzewracać.
Nie muszę chyba dodawać, że ze mnie tali narciarz, jak ze striptizerki zakonnica. Kondycji 0, więc i efekty takie same.
Jutro wstawie fotki i napisze Wam co nawywijalam na tym stoku.
Musze konczyc. Pa