Długo nie zaglądałam, to prawda.
Kolejny raz wracam do Vitalii i do racjonalnego myślenia o tym co robię.
Wiem, takie jest życie, raz jest lepiej raz gorzej. Ja przez te 3 lata też miałam lepsze i gorsze momenty. Nie powiem, że nie robiłam nic, bo robiłam sporo; niestety te moje poczynania miały kiepskie rezultaty ponieważ były krótkotrwałe.
Wszystko do czego się zabierałam kończyłam po kilku miesiącach.
W zeszłym roku od stycznia byłam na diecie Budowy sylwetki Hollywod i było mi z tym świetnie, ale codzienne wstawanie rano o 5,45 i robienie treningu siłowego, gdy ja jestem nocnym markiem a nie rannym ptaszkiem, nie mogły trwać wiecznie, w końcu moje dawne nawyki zwyciężyły.
Jadłam 3 posiłki dziennie które były naładowane dużą ilością białka, ponieważ tłuszcz i białka miały mi zapewnić sytość na dłużej, dodatkowo robiłam treningi z ciężarkami. Po zaprzestaniu diety nie mogłam patrzeć na nabiał. Brakowało mi urozmaiconej diety jaką mi zawsze serwowała Vitalia i możliwości zamieniania posiłków.
Teraz z perspektywy czasu, widzę, że w Programie Budowy sylwetki Hollywod pomoc dietetyczki była chyba ważniejsza niż to całe dietowanie i treningi, bo ona uczyła mnie myślenia i przewidywania sytuacji. Jeśli miałam zaplanowany wyjazd lub szkolenia to właśnie ona podpowiadała mi jak się do tego przygotować. Pytała czy wiem co będę jadła, czy będę robiła przystanki gdzieś na trasie. Podpowiadała gdzie kupić gotowca abym nie omijała swojej pory posiłku i zjadła coś zbliżonego do mojego obiadu z planu.
Niestety koszty rozpisania posiłków i opieki dietetyka przerosły mnie. Po 4 miesiącach zrezygnowałam. Kilogramy które straciłam powoli zaczęły wracać.
Chodziłam trochę na siłownię, wykorzystywałam 7 dniowe darmowe wejściówki które dostałam przy okazji udziału w biegach z przeszkodami.
Byłam też na pieszej pielgrzymce do Częstochowy, nie piszę tego jako jednej z form aktywnego wypoczynku, bo tak tego nie traktowałam. Poszłam tam ze względów religijnych - lecz trochę mi to zrujnowało moje plany zywieniowe.
Po pierwsze często nie wiedziałam co będę jadła, po drugie jadłam na każdym postoju, a to było zdecydowanie dla mnie za często.
Po powrocie nie mogłam się przestawić na dłuższe przerwy w posiłkach a przecież ruchu w pracy nie miałam.
To tak w skrócie.
Niestety ruchu było za mało w porównaniu do kalorii jakie sobie serwowałam codziennie na złagodzenie stresu połączonego z brakiem energii, bezsilnością, poczuciem własnej porażki w trzymaniu się planów, nudą i każdą negatywną myślą jaka się pojawiała w mojej głowie.
Cofnę się na chwilę do czasu sprzed niespełna 3 lat, gdy tak dobrze zaczęło mi iść z dietą, ale zaczęłam źle się czuć.
Badania jakie wtedy wykonałam na szczęście wykluczyły jakiekolwiek groźne choroby.
Miałam jedynie dwie niegroźne zmiany na piersi, z których jedną musiałam usunąć ponieważ się powiększała. Druga zaś malała. Jestem pod stałą opieką poradni onkologicznej, gdzie co roku robię kontrolnie badania i USG piersi.
Bóle brzucha które mi wtedy dokuczały po pewnym czasie ustąpiły. Zmieniłam dietę na bardziej lekkostrawną.
Gastroskopia wykazała, że mam bakterię Helicobacter Pyroli, więc te nieprzyjemne pęcznienie brzucha po jedzeniu były prawdopodobnie z tego powodu.
Tyle w ramach podsumowania.
Teraz mój obecny plan działania.
Dlaczego tym razem ma się udać?
Podchodzę do diety bez hura optymizmu, ale z racjonalnym podejściem.
Już tyle wiem w teorii o zdrowym żywieniu, że uznałam iż pora zacząć stosować tą wiedzę na co dzień.
Po przeczytaniu książki Jak jeść i nie tyć doszłam do wniosku, że mój perfekcjonizm zamiast mi pomóc był przeszkodą.
A dokładniej, chodzi o to, że nie umiem robić czegoś na pół gwizdka i się tym nie przejmować.
Doszłam do wniosku, że błędnie założyłam, że będę miała tylko dobre dni w swoim życiu - czyli że będę się zawsze trzymała planu tak w 90 %.
Gdy przychodziły gorsze dni uznawałam to za swoją porażkę i łapałam doła. Myślałam o sobie jako kimś kto zawsze zawodzi. Nie miałam planu na średnie i na słabe dni.
Teraz jestem świadoma swoich słabości i z tą wiedzą będę się próbowała zmierzyć.
Zobaczymy co czas pokarze, stwierdziłam, że lepiej próbować setki razy z marnym skutkiem, niż nie próbować nawet zacząć i poddać się bez wysiłku.
Przecież w życiu ważna jest przede wszystkim droga którą podążamy.