Postanowiłaś schudnąć. W tym celu ustaliłaś sobie dietę. Jak dotychczas, idzie Ci bardzo dobrze. Od 1. stycznia trzymasz się ściśle zasad swojego nowego, zdrowego stylu odżywiania. Czasami zdarzają się trudne momenty, na przykład gdy inni jedzą „zakazane” rzeczy w Twojej obecności. Jednak Ty dzielnie walczysz z wszelkimi zachciankami i pokusami. Motywacji dodaje Ci spostrzeżenie, że zgubiłaś już kilka centymetrów w obwodach, a ubrania jakoś ładniej na Tobie leżą. Przez kilka tygodni jest perfekcyjnie, jesteś z siebie taka dumna. Jednak w końcu nadchodzi ten straszny dzień – Tłusty Czwartek. Słowo „pączek” jest najczęściej powtarzanym słowem dnia i odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Wchodzisz do Internetu, a tam natychmiast bombardują Cię memy z pączkami i niezliczone ilości przepisów na ten słodki wypiek. Ledwie wychodzisz z domu, a już za najbliższym rogiem atakuje Cię widok pączków pyszniących się zuchwale na witrynach spożywczaków. Dzielnie opierasz się temu ogólnospołecznemu szaleństwu. „Żadnych pączków! Jestem ponadto! Nie mogę złamać diety! A w ogóle ten cały tłusty czwartek to kolejny komercyjny wymysł, żeby wyciągnąć od nas kasę!” – przekonujesz się w myślach. Po półgodzinnym spacerze docierasz do pracy, a tam niemal od progu wita Cię szef z tacą pełną pączków.
– Poczęstuj się, proszę. – zachęca
– Nie, dziękuję. Jestem na diecie! – odmawiasz
– W tłusty czwartek żadne diety nie obowiązują. Weź chociaż jednego! – namawia
– W sumie to nie przepadam za pączkami. – próbujesz się wykręcić
– Te są przepyszne, pieczone na specjalne zamówienie w naszej zaprzyjaźnionej cukierni. – przekonuje dalej.
– No dobrze. Chyba jednak się skuszę! Dziękuję! – postanawiasz się poczęstować, przekonana ostatnim argumentem i kuszącym zapachem.
Zjadasz z apetytem, lecz już po chwili nachodzą Cię wyrzuty sumienia. „O nie! Złamałam dietę! A tak dobrze mi szło! Teraz na pewno przytyję! A już na sto procent opóźnię odchudzanie!” – panikujesz w myślach. Gdy emocje nieco opadają, zaczynasz kombinować: „Skoro i tak już zjadłam tego pączka, to nie ma sensu trzymać dziś diety. Od jutra zaczynam wszystko od nowa. A może nie... Przecież jeszcze kilka dni karnawału, we wtorek ostatki, wtedy faworki będą rządzić. Wrócę do diety po ostatkach, tym razem już bez żadnych odstępstw.” Ruszyła machina! Włączyło Ci się myślenie zero-jedynkowe: wszystko albo nic, czarne albo białe, dieta albo żarcie, nie ma nic pośrodku. Do końca dnia jesz wszystko, na co tylko masz ochotę. Przecież już i tak złamałaś dietę. Zresztą już niedługo te pyszności staną się dla Ciebie tabu. Nie będzie już żadnego odstępstwa, żadnej skuchy (aż no następnego razu).
Oczywiście to powyższe jest napisane z przymrużeniem oka, tak półżartem. Co jednak nie zmienia faktu, że jeszcze do niedawna myślałam i postępowałam w taki sposób. Na szczęście w tym roku postawiłam przyjąć do wiadomości, że to nie prowadzi do niczego dobrego. Zjedzenie jednego pączka nie oznacza, że już do końca dnia mam sobie folgować, bo „przecież już i tak wszystko przepadło”. Wcale nic nie przepadło! Od jednego, a nawet kilku pączków/faworków/kawałków ciasta/cukierków, nie przybędzie kilogram tłuszczu, no chyba że ich jedzenie stanie się codziennością.
W tym roku moja „tłustoczwartkowa rozpusta” wyglądała tak, że zjadłam w pracy jednego pączka oraz dwa spore kawałki pizzy. Na więcej już nawet bym nie miała siły, także na tym skończyło się moje „złamanie diety” (cudzysłów dlatego, że już wiem, jakie to bzdurne powiedzenie). Żeby jednak nie było tak idealnie, wieczorem wypiłam kilka karnawałowych piwek, oczywiście w miłym towarzystwie i bez podjadania :). Za to dziś, pisząc ten tekst, popijałam wodę mineralną – też gazowana, też orzeźwiająca, a nie dostarcza zbędnych kalorii i nie odwadnia :)
GrubaMerry84
11 lutego 2018, 07:42Czytam i myślę "cholera, to o mnie". Zawsze miałam takie właśnie podejście. Od tego roku postanowiłam to zmienić i mam nadzieję, że tym razem to moje ostatnie podejście. Życzę wytrwałości.