Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nowy Rok, Nowa Ja!


Skończył się rozpustny grudzień, a tym samym stary rok, który miał być idealny, pełen inspiracji, sukcesów, ciekawych przeżyć, pozytywnych zmian, a znów wyszło jak wyszło. Na szczęście nie wszystko stracone, bo oto nastał Nowy Rok – czas wielkich postanowień, obietnica nowego początku, nowego, lepszego życia, oraz walki o zgrabną figurę. Nowy Rok, nowy miesiąc, nowy tydzień, nowe możliwości! Zaczyna się tak perfekcyjnie – od poniedziałku! To musi być znak! Tym razem MUSI się udać! Zaczynasz już od dziś. Postanawiasz: nie jem słodyczy ani innych „śmieciowych”, wysoko przetworzonych produktów, wywalasz słodkie, gazowane napoje, tylko woda i herbatki ziołowe, rano ulubiona kawa bez cukru i mleka, ostatni posiłek o 18. Zapisujesz się na siłownię lub do fitness clubu, czasem ćwiczysz w domu z You Tube. Starasz się więcej ruszać każdego dnia: windę zamieniasz na schody, transport samochodem/autobusem na energiczny spacer. Masz pełno energii, jest super! Jakie to proste! Już po tygodniu ubrania robią się luźniejsze w pasie. Jak tak dalej pójdzie, już latem będziesz miss każdej plaży! Na pewno tak będzie – w końcu już prawie dwa tygodnie jesteś na swojej nowej, zdrowej diecie. Tymczasem nadchodzi piątek, idziesz ze znajomymi na imprezę. „Żadnej rozpusty”, postanawiasz. Może 1-2 piwka, może jakiś mały drink, bez podjadania. Wypijasz 2 piwa, impreza trwa w najlepsze. Nie chce Ci się wracać do domu, postanawiasz zostać jeszcze trochę. Ale tak o „suchym pysku”? Sięgasz po trzecie piwo, sączysz powoli, aby starczyło na dłużej. Ktoś częstuje chipsami. Chcesz odmówić, ale Twoja ręka sama wysuwa się w stronę talerza. „Co mi szkodzi, w końcu tyle czasu wszystkiego sobie odmawiałam, raz się żyje, a od jutra wracam na dobre tory!” – rozgrzeszasz się w myślach. Te kilka chipsów wywołuje ochotę na więcej. Podchodzisz do stołu z przekąskami. Sięgasz kolejno po słone paluszki, orzeszki, koreczki. „Tylko odrobinkę, kawałeczek, a od jutra znów dieta” – usprawiedliwiasz się sama przed sobą. Następnego dnia rano budzisz się z wyrzutami sumienia. Było tak idealnie, a musiałaś wszystko zawalić jedną imprezą! Idziesz zjeść zdrowe, lekkie śniadanie. W drodze do lodówki uświadamiasz sobie, że jest sobota – sam środek weekendu! W takim razie, po co się ograniczać? W końcu kto o zdrowych zmysłach odchudza się od soboty? Od poniedziałku – to rozumiem! Przez całą sobotę i niedzielę jesz wszystko, na co masz ochotę, bez żadnych ograniczeń. Biegniesz do sklepu po ulubioną czekoladę. „Ten ostatni raz” - obiecujesz sobie w myślach. Nastaje poniedziałek. Tak jak sobie postanowiłaś, wracasz na „dobre tory”. Od samego rana jesz lekko i zdrowo, po południu ćwiczysz. Idzie Ci dobrze przez kilka dni. Tymczasem znów wypada jakaś impreza, po drodze czyjeś urodziny, poza tym karnawał ciągle trwa. Zaczynasz od poniedziałku. Kolejnego. I następnego. Jest już luty – nowy miesiąc, nowy początek, nowa okazja do rozpoczęcia diety. Mniejsza z tym, że czwartek, ważne, że pierwszy dzień miesiąca! Rezygnujesz z weekendowej zabawy. Znów dieta i ćwiczenia idą pełną parą. Aż nadchodzi sądny dzień – Tłusty Czwartek. Ktoś częstuje pączkiem. Jak tu odmówić w taki dzień? A poza tym ukrywasz się ze swoim odchudzaniem. Nie chcesz, aby ktokolwiek o tym wiedział, po co mają komentować, a później podśmiewać się, w razie gdyby znów Ci nie wyszło? Do końca dnia zjadasz co najmniej 5 pączków. W końcu to tylko dzisiaj, jutro powrót na dietę. Jednak w pewnym momencie przypominasz sobie, że we wtorek ostatki. W takim razie, jaki sens ma przejście na dietę na kilka dni? Zaczniesz po ostatkach, a tymczasem musisz wyszaleć się przez ostanie dni karnawału! W środę zaczyna się Wielki Post. Tradycyjnie – rybka na śniadanie, obiad i kolację. I chociaż z religią od wielu lat jesteś na bakier, uznajesz ten dzień za doskonałą okazję na rozpoczęcie diety. To tylko 46 dni (liczysz dokładnie!), w Wielkanoc wszystko sobie odbijesz :) Plan wydaje się świetny, a jednak nie wszystko układa się po Twojej myśli. Po drodze wypadają czyjeś imieniny w rodzinie. Nie wypada nie zjeść kawałka ciasta. I jak to zwykle bywa, na jednym się nie kończy. A jeśli już raz „popłynęłaś”... to odpuszczasz całkowicie. Planujesz zacząć od nowa od 1. marca. Nie dość, że to pierwszy dzień nowego miesiąca, to jeszcze Dzień Puszystych! Wprost idealnie! Zaczniesz dziś, a za rok o tej porze to już nie będzie Twoje święto! Jednak i tym razem dieta zostaje złamana. Wypada jakaś uroczystość rodzinna, jakaś impreza z dawno nie widzianymi znajomymi, ktoś w pracy/na uczelni częstuje słodyczami domowego wyrobu („Sama robiłam, to takie pyszne, no poczęstuj się, nie odmawiaj, bo się obrażę”). Zaczynasz dietę od poniedziałku. I kolejnego. I następnego. W końcu nadchodzi Wielkanoc! No, teraz to sobie pofolgujesz! Co prawda zauważasz, że od początku roku Twoja waga nic a nic się nie zmieniła (albo na plus, jeśli już), jednak uciszasz wyrzuty sumienia postanowieniem, że natychmiast po świątecznej wyżerce wracasz na dietę. Jednak po Świętach zostaje tyle pysznego jedzenia. Trzeba to dokończyć, bo inaczej się zmarnuje. Z każdym dniem coraz trudniej jest Ci „się ogarnąć”. „Jeszcze tylko trochę sobie pojem, niech tylko majówka minie, a od razu biorę się za siebie. No bo jak tu zrezygnować zimnego piwka, chipsów i kiełbasek z grilla w długi majowy weekend.” – tłumaczysz się sama przed sobą. Dni robią się coraz dłuższe i cieplejsze, a Ty podejmujesz kolejne rozpaczliwe próby zrzucenia chociaż kilku (a najlepiej kilkunastu) zbędnych kilogramów. Przecież już lada dzień lato, wyczekany urlop, a Ty tak bardzo chcesz wyjść na plażę w bikini! Przez tyle lat sobie tego odmawiałaś, bo czułaś się za gruba, ale w tym roku musi w końcu się udać! „Zostały jeszcze 3 tygodnie, czy zdążę?” – zastanawiasz się w panice. Pomimo tlących się jeszcze resztek wiary w swój spektakularny sukces, z dnia na dzień coraz wyraźniej uświadamiasz sobie, że w tym roku znów nie pokażesz się w bikini. Nie założysz również szortów (bo zeszłoroczne są za małe i brzuch wylewa się znad paska), nie założysz letniej sukienki (bo obcierają się uda), a wszystkie letnie topy podjeżdżają do góry i zawijają się w miejscu, gdzie powinna być talia. Calutkie upalne lato chodzisz w luźnych, przewiewnych materiałowych spodniach lub rozciągniętych legginsach do kolan i wielkich T-shirtach. Od czasu do czasu przychodzi Ci ochota na wyjście w sukience, jednak bez rajstop jest naprawdę trudno: nieprzyjemnie obcierające się przy każdym kroku uda, bolesne obtarcia, przed którymi nawet rajstopy nie zawsze ochronią. To już lepsze te legginsy. Jest Ci niewygodnie i źle. Z przykrością i zazdrością patrzysz na szczupłe dziewczyny, które paradują w letnich, skąpych ciuszkach. Jednocześnie, przez całe lato zajadasz się lodami, chipsami i kiełbaskami z grilla. A to wszystko zapite litrami zimnego piwa. Na wakacjach robisz zdjęcia pięknych krajobrazów, ale nie siebie na ich tle. Unikasz aparatu jak ognia, bo na zdjęciach wychodzisz tragicznie. Nieliczne, na których jesteś, leżą sobie na karcie pamięci w aparacie lub na dysku komputera. Nie chce Ci się ich oglądać. Nie możesz uwierzyć, że wyglądasz tak źle. Chciałabyś pochwalić się ładną fotką z wakacji na portalu społecznościowym, ale wstyd Ci przed znajomymi (zwłaszcza tymi dawno nie widzianymi), że wyglądasz jak gruba, stara, nieatrakcyjna baba zamiast jak młoda, piękna dziewczyna, której obraz nosisz w swojej głowie. Naprawdę w to wierzysz, wszak lustro jest bardziej łaskawe. Jednak zdjęcia bezlitośnie obnażają każdy mankament, nie pozostawiając żadnych złudzeń. U schyłku lata postanawiasz sobie: „No dobra, koniec tej festy, chyba wskoczyło mi ostatnio parę kilo, tak dłużej być nie może, od września dieta!” We wrześniu trafia się kilka imprez, tak na zakończenie lata. Gdzieś tam po drodze masz urodziny. W dodatku na Twoim osiedlu otworzyli niedawno nową restaurację. Musisz spróbować, co dobrego tam serwują. Lokalna pizzeria ogłasza atrakcyjną promocję w okazji 5. rocznicy swojej działalności. No jak tu nie skorzystać? Termin rozpoczęcia diety przekładasz na październik (oczywiście musi to być pierwszy października, bo inaczej się nie liczy!). Pomimo dobrych chęci, jesienna aura nie zachęca do aktywnego trybu życia. Coraz krótsze i zimniejsze dni sprawiają, że wolisz zaszyć się w domu z książką i czekoladą, niż wyjść na spacer. Dietetyczne jedzenie też jakoś nie smakuje, wolisz już zjeść coś treściwego, najchętniej z mąki lub ziemniaków. Słodycze też kuszą coraz bardziej, a Ty nie potrafisz oprzeć się pokusie. Gdzieś tak w drugiej połowie listopada z przerażeniem uświadamiasz sobie, że Sylwester już za pasem! Ta myśl wyrywa Cię ze słodkiego, sennego rozleniwienia, któremu uległaś wraz z pierwszymi oznakami jesieni. Podejmujesz kolejną rozpaczliwą walkę o szczupłą sylwetkę. Jednak Twój zapał kończy się wraz z najbliższym weekendem. Jest już grudzień, zbliżają się Święta. Po drodze jakieś imieniny, urodziny, rocznica, domówka. Nawet już nie warto przechodzić na dietę. Na dwa dni przed imprezą sylwestrową przeglądasz zawartość swojej szafy. Przymierzasz kolejne sukienki. Ta za obcisła, tamta się nie dopina, kolejna wydaje się tak mała, że nawet nie próbujesz jej przymierzać. Kupno nowej, w większym rozmiarze, nie wchodzi w grę, bo przecież szkoda kasy, skoro i tak zamierzasz schudnąć. Przez chwilę wahasz się, czy nie odpuścić sobie tego Sylwestra. W końcu na dnie szafy wynajdujesz jakąś nie nową już, nie modną, ale za to wystarczająco rozciągliwą i w miarę wygodną sukienkę. Co prawda nie czujesz się w niej zbyt atrakcyjnie, ale jest jedyną, w którą się mieścisz. Idziesz na imprezę, ale bawisz się średnio. Widok tych wszystkich zgrabnych, eleganckich kobiet skutecznie psuje Ci nastrój. Czujesz się wśród nich jak Kopciuszek. Zazdrość i smutek zagłuszasz jedzeniem i alkoholem. Gdy wybija północ, uroczyście postanawiasz sobie, że Nowy Rok będzie inny, że w końcu zrealizujesz wszystkie swoje postanowienia. Że schudniesz. Że za rok o tej porze to Ty będziesz gwiazdą wieczoru, tańczącą całą noc w pięknej kreacji w rozmiarze 36.


Ciekawe, czy ktoś dotarł do końca opowiadania? Czy odnajdujecie w nim siebie? Bo ja tak. Chociaż dostrzegam absurdalność zachowania bohaterki opowiadania, ten scenariusz powtarza się przez całe moje życie. Jednak w tym roku postaram się, aby było inaczej. Pomimo kilku wpadek, nie porzuciłam nowego, zdrowszego stylu życia. Więcej o swojej nowej diecie napiszę już wkrótce.


EDIT: poprawiłam wpis, dodałam fragment o zdjęciach z wakacji.

  • Ta-Zuza

    Ta-Zuza

    4 lutego 2018, 22:48

    Dlatego w tym roku zaczęłam od ...piątku:)

    • agnieszka.kinga

      agnieszka.kinga

      4 lutego 2018, 23:22

      Ja od wtorku ;)) tez tak odmawialam..

  • Ewe_linkaa

    Ewe_linkaa

    4 lutego 2018, 19:18

    Jakbym siebie czytała....,ale jutro będzie ostatni poniedziałek. To TEN poniedziałek. Damy radę! Najważniejsze to pozytywne nastawienie :)

    • CoSeSchudneToSeZgrubne

      CoSeSchudneToSeZgrubne

      4 lutego 2018, 19:33

      Ja to sobie ku przestrodze napisałam, że by nie powtórzyć więcej tego ponurego scenariusza :) Damy radę, musimy!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.