W końcu poniedziałek. Mimo zmiany czasu wstaję ochoczo. Weekend się skońcował. Nie cierpę wolnych dni z mężem w tle. Zaczęło się już w pt przed wyjazdem do rodziców. On musiał odpocząć więc żey bylo szybciej zapakowałam auto. On zjadł i włożył naczynia do zlewu i zazczyna się zbierać. Nie wytrzymałam. Wyjaśniłam mu że podczas naszej nieobecności naczynia same sie nie zmyją. Zmył tylko stoje skorupy. Garnek z resztkami wstawil do lodówki bo mu się nie chciało go zmywać- musiałam zmyć go w ndz po powrocie. Na dnie nie bylo już nic. Droga do rodziców (1,5h). Milcze. Odzywam sie tylko do dzieciaków. Sobota. Jedziemy na zakupy. Chce sobie kupić buty. W efekcie buty kupuje dla mnie ale muszę oddać mu kase po 10tym. Po obiedzie jedziemy do teściowej. Zmienia koła. Pierworodny mu "pomaga", Młoda drepcze razem ze mną. teściowa nawet na chwilę nie spojrzy na dzieci. Pretensja do mnie że mu nie pomagam- "pomagam tak jak ty mi w sprzątaniu". Odwozi nas do moich rodziców. Sam jedzie do kościoła- msza za babcię- święta rodzina. Msza 30 min, wraca po 3h jak kłade sie spać. Znów warkot. Niedziela , zdrowa awantura o chodzenie do kościoła. Chce żebym z nim pojechała, ja nie mam na to ochoty. Argumenty że wychowuje dzieci na ateistów kończą się propozycją uszykowania ich i puszczenia z tatusiem. Tatuś ztwierdza że sobie nie poradzi z 2 (jedzie z nim tesciowa). ja juz znamte jego gadanie. Chce żebym pojechała z nim do kościoła bo: 1. To ładnie wygląda, 2. Ktoś musi zająć się dziećmi kiedy on się modli i słucha kazania. Pomijając to że nie wiele pamiętam ze mszy, jestem na niego wściekła a dzieci rozaspane. Kiedyś zaproponowałam że pójdę sama o nic mi w glowie nie zostaję i że zamiast skupiać się na modlitwie, skupiam sie na tym czy moje dzieci nie wchodza na ołtarz. Oczywiście taki układ nie wchodzi w grę. Jak nie, to nie. Z kościoła wpadł ściekły bo mialam już byc gotowa do powrotu do domu a tu dzieci się pospały. Spały 3h. Spakowani pojechaliśmy jeszcze do teściowej. Znów zgrzyt. Powrót do domu koło 19:00. Dobrze że już poniedziałek. Wszystko jest takie normalne. Siedzę w pracy, kawkę popijam. Robota zrobiona. Za chwilę idę po pierworodnego. Wrócimy do domu. Ugotujemy zupę na jutro. Zabawa z Młodą, kompanie, karmienie, usypianie, sprzątanie, ćwiczenia i spanie. Uwielbiam tą codzienną rutynę.
Wymyśliłam sobie że w tym tyg trochę pobiegam. Mam nadzieję że mój Maż da mi taką możliwość.
Do jutra Robaczki
AnnaBella28
31 marca 2014, 15:08ojej.. ale to smutne... :( Trzymaj sie.