Zgrzeszyłam.
Będę się smażyć w piekle.
Na samym dnie kotła.
Uległam pokusie i skosztowałam zakazanego owocu. Tak, to było jabłko. A właściwie jabłka. Nieco przetworzone. Właściwie sfermentowane. Właściwie to był cydr.
Miodowy.
Tak, kobieta upadła to ja.
Tortury w postaci łamania kołem (robocza nazwa hula-hopu) nie pomogły. Nie pomógł dodatkowy wieczorny spacer. Płaska suka wyczołgała się zza pralki, by wydać na mnie wyrok. Tak, te 600g+ nie były warte chwili przyjemności. Magiczna granica 70 kg oddala się jeszcze bardziej...
Wiedziona poczuciem winy, założyłam z rana wątek na forum. Może jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja? Może mój czyn plugawy i haniebny jednak da się nieco wybielić? Ale już wiem, że nie ma dla mnie ratunku.
Cydr musi zająć miejsce obok tokaju, czekając cierpliwie na lepsze czasy.
Może kiedyś nadejdą.
Jak na pokutę, dzisiejszy dzień zaliczam do wybitnie smacznych. Na śniadania w tym tygodniu wybrałam naleśniki, które wczoraj usmażyłam na kilka najbliższych dni. Czas jest dla mnie towarem deficytowym, dlatego muszę zminimalizować codzienne szaleństwa w kuchni do poziomu absolutnej konieczności. Kolacja zaś była iście królewska:
Trzy pożywne składniki, z których co najmniej dwa mają u mnie status kultowych. Za tuńczyka (jak w sumie za każdą rybę) jestem w stanie dać się pociąć. Ogórki kiszone zaś to chlubny dowód na to, że i warzywa czasem - rzadko bo rzadko - ale jednak, bywają smaczne.
Niestety nie starczyło mi odwagi, żeby dodać jogurt naturalny i surową paprykę, ale smakowo na pewno nie straciłam. Bardzo polecam!
Link do rzeczonego forum podsyłam tutaj, coby każdy mógł potępić mój występek:
http://vitalia.pl/index.php/mid/25/fid/201/odchudz...
Na resztę wieczoru zakładam włosienice i wór pokutny. Zamiast zwyczajnego biegania, wybiorę się na kolanach przez osiedle.
Myślę, że jak na jednorazowy wyskok wystarczy.