Przymusowe zwolnienie tempa.
Bo:
- alergia i pozostanie w domu Młodej - i pewna marudność
- mój ból głowy
- "rozkładający się" trener
- pogoda
Personalnego nie było z powodu choroby K, wybiegania psa nie było, bo w tej pogodzie po godzinnym spacerze byłyby dwie godziny kąpania. Zaliczyłam godzinę jogi i zwykłe łażenie przy załatwianiu spraw. F. postanowiła uszyć kolejnego hobby horse'a, ale w pobliskich sklepach (nie ma ich zbyt wiele) nie było niczego do wypchania go, więc skończyło się na zamówieniu na allegro.
Wieczorem byłam jakaś śnięta (zresztą nadal jestem, mam taki ćmiący ból głowy), że zostawiłam mycie włosów na rano, bo marzyłam o tym, żeby się po prostu położyć i poczytać.
Mimo niewątpliwych i widocznych gołym okiem postępów mieszkaniowych, lista zadań do wykonania rośnie w tempie wykładniczym. Muszę to ogarnąć, żeby nie zostać z ręką w nocniku w połowie czerwca. Wiadomo, grunt to opracować plan i wznosić modły do bogini planowania i projektowania procesów, żeby jak najmniej się wykrzaczyło. Jednak nie ukrywam, myśl o kolejnej, ostatecznej przeprowadzce mnie przeraża, więc muszę zintensyfikować porzucone ostatnio wysiłki związane z redukcją stanu posiadania. Odpowiedzialną redukcją, dodajmy.
Przeniesienie się z 250 metrów plus garażu na 75 metrów plus 40 metrów strychu mimo braku zapędów do gromadzenia jednak jest wyzwaniem. Przypominam sobie, że ogarnęłam przeprowadzkę rodziców, gdzie było - nie przesadzam - 50x gorzej, więc i to ogarnę.