Jest ciężko. Dzisiaj co prawda dzień już z wolna chyli się ku końcowi, lecz nie mam pewności czy uda mi się nie ulec napadowi obżarstwa. Zjadłam obiad, myślałam, że będzie mi lepiej i się uspokoję, ale nie. Chyba pojawiło się we mnie jakieś wewnętrzne przyzwolenie na myśli o słodyczach. Mój organizm próbuje mi wmówić, że te dwa miesiące na diecie, bez potknięć i cheat day'ów to już dość, że trzeba odreagować trudy przeszłe i przyszłe. A ja chcę tylko spokoju, żeby żarcie znów nie dominowało moich myśli, żebym co chwila nie komponowała kolejnych zamówień na UberEats i nie fantazjowała o kupowaniu ciastek w Biedronce. Choćby dla tego świętego spokoju gotowa jestem się nażreć. Szkoda tylko, że spokój ów kończyłby się wraz z ostatnim kęsem czekolady. Już znam te gierki.
Mimo to czuję, że tracę kontrolę nad sobą. Prawda zapewne jest taka, że ani przez moment jej nie miałam i jedynie wspomaganie się farmakologią jakoś trzymało mnie w ryzach. Od dwóch tygodni próbuję schodzić z tianeptyny, bardzo prawdopodobne, że to właśnie zmniejszająca się dawka jest przyczyną moich obecnych trudności. Szczerze jednak nie chcę już dłużej jej brać, bo mam wrażenie, że mnie otępia. Do tego dochodzą problemy z pozyskiwaniem, bo każdorazowo muszę wydawać 50zł na samą e-receptę, a potem kolejne 50zł na wykupienie leku. Nie jest mi to na rękę, bo obecnie jestem w trybie turbooszczędności. Nie mam pewności czy uda mi się utrzymać w tej nowej pracy, a nawet jeśli to i tak zasuwam za miskę ryżu i nie ma miejsca w moim budżecie na takie rarytasy jak leki.