No więc jestem gruba. Tak mocniej niż zazwyczaj. To znaczy w granicach, nie mocniej niż najmocniej dotychczas, ale w odbiciach prezentuję się naprawdę źle. Chcę się odchudzać. Niby nawet już się odchudzam, bo od jakichś dwóch tygodni (z jednym odstępstwem) nie jem słodyczy, ale słabo u mnie z deficytami. Zdecydowanie ciężko o sytość, gdy 90% mojej diety to dwuskładnikowe kanapki (masło, polędwica) i dania gotowe (zwykle ok. 800kcal na porcje). Jest też spory problem z aktywnością fizyczną. Rok temu zafundowałam sobie przeprowadzkę do stolicy, gdzie wynajmuję stancję. Niestety, już pomijając, że okolica wciąż jest mi raczej obca, to otacza mnie zewsząd beton, miejski zgiełk i ludzie. Najbliższy park zlokalizowany jest 4km stąd. Czuję się jak w potrzasku i pod tym względem nienawidzę tego miasta. Przeprowadziłam się tu żeby znaleźć jakąś inną robotę niż handel i call center, ale dopiero miesiąc temu zwolniłam się z dotychczasowej typowo kołchozowej pracy w pewnej znanej sieci i szukam tego po co przyjechałam. Idzie mi opornie, ale w sumie to blog o odchudzaniu, a nie byciu sierotą, więc nie chce brnąć w ten temat. Oczywiście, wiem, że stabilizacja sytuacji życiowej ma spory wpływ na odchudzanie, nie zamierzam tego faktu ignorować i na pewno będę ten obszar poruszać, ale niech nie dominuje on tych wpisów.
Odchudzam się po raz n-ty. Wiem już mniej więcej co zazwyczaj pomaga mi w tym procesie i co muszę robić żeby odnieść względny sukces. Problem niestety w tym, że moje sukcesy nie są zbyt trwałe. Gdy napotykam różne życiowe trudności, pozwalam sobie jeść. Próbuję w ten sposób zagłuszać emocje, odurzać się, wynagradzać. To jest schemat, który tkwi we mnie głęboko i z pewnością ma już wymiar biochemiczny. W ostatnich latach stało się dla mnie jasne, że mój ośrodek nagrody został w toku dotychczasowego życia doszczętnie zdemolowany. Objawy tego stanu dotyczą nie tylko sfery odchudzania, ale też nauki, pracy czy związków. Obniżony nastrój, lęki, brak motywacji, 3/4 życia spędzone na łóżku z komputerem. Tym razem zrzucając zbędne kilogramy postanowiłam posiłkować się nie tylko zdrową dietą i aktywnością fizyczną, ale także farmakologią. Nie chodzi tu o naszpikowane amfetaminopodobnymi substancjami specyfiki. Kilka dni temu wyłudziłam od lekarza receptę na tianeptynę (serdecznie pozdrawiam system e-recept:>). Liczę, że da mi chociaż subtelnego kopa żeby w końcu wziąć się za robotę i nie odpuszczać. Nawet bardziej za robotę niż odchudzanie. Do tego zamówiłam też dwa suplementy:
RELATONIC™ MAX (miłorząb, ashwagandha, brahmi, gotu kola, lion's mane, shilajit)
Za stara jestem żeby liczyć na cud, ale też nie uważam żeby postawiony sobie cel takiego cudu wymagał. Lepiej trzymajcie kciuki żeby mi nie wywaliło dopaminy w kosmos, bo mam jakieś dziwne wrażenie, że to ten neuroprzekaźnik najbardziej w tym miksie mi się podwyższy, a nie chcę zostać schizofreniczką.
Marcioszynka
25 lipca 2021, 19:10Hejka! Jako była już mieszkana Stolicy podpowiem, że fajnie jest pojechać skm do Wawra, a w szególności w ololice Radości i Międzylesia. Są tam fajne lasy ze szlakami pieszymi i rowerowymi:) Można tez podjechać do Otwocka nad Świder(organizowane są tam również spływy kajakowe). Uciekałam tam z psem, żeby odpocząć trochę od betonozy:) A jak chcesz odetchnąć trochę bliżej centrum to jest park Skaryszewski - jak dla mnie to taki tajemniczy ogród :) A co do odchudzania...trzeba to przepracować w głowie. Wiele razy próbowałam, ale zawsze miałam jakies takie poczucie straty i krzywdy, że sobie odmawiam, że coś mnie omija. Teraz jest ok, ale u mnie lekiem okazały się treningi - po prostu polubiłam to :) pozdrawiam!