Witam Wszystkie Walczące,
pozwólcie, że dołączę do Waszego grona. Zgubiłam już 10 kilogramów, zbudowałam masę mięśniowa, piękne wybijające się dołeczki napiętych mięśni spod jeszcze namacalnej i widocznej warstwy sadełka.
Nie chciałabym pisać to o tym jak bardzo jestem nieszczęśliwa z powodu nadwagi i jak wiele rzeczy zabiera mi ona z mojego życia. Jestem bardzo nie pewną siebie osobą, złamaną, zniechęconą do życia, do ludzi i przede wszystkim do samej siebie. Jeszcze w dodatku mieszkam z kopią Marlin Monroe, dosłownie. Cudowna dziewczyna, wspaniała, podziwiam ją, lubię ale cholernie zazdroszczę. Aż się wstydzę swojej zazdrości, bo tak nie powinno być. No ale, nikt nie jest idealny...
Więc tak, czuję niesmak kiedy mamy gdzieś iść i na niej wszystko wygląda dobrze, a ja muszę kombinować jak tu ukryć to i owo. Ciągle słyszymy od innych, jaka to ona jest piękna i atrakcyjna. To boli czasami, nawet zawsze... Raz była taka sytuacja, że usłyszałam od jakiegoś łysawego podstarzałego niezbyt interesującego pana, który prawił jej komplementy i powiedział mi " Też byś była ładna, jak byś trochę popracowała nad figurą". Bolało, cholernie bolało i boli do dziś. Choć wiem, przejmować się nie powinnam opinią na pół trzeźwego obywatela z widocznym brakiem jakichkolwiek oznak kultury, ale powiedział na głos to co przez wiele lat kołacze mi się w głowie.
Choć i tak wiele się zmieniło, bo nie płaczę już w poduszkę z powodu mojej grubości to jeszcze bardzo daleka droga przede mną. A od siedzenia tyłek się nie zrobi. I absolutnie nie robię tego dla opinii innych ludzi, tylko dla samej siebie. Aby wreszcie wziąć życie w swoje ręce. Bo chyba nic tak nie umacnia jak pewność siebie i poczucie własnej wartości. Chcę być szczęśliwa sama ze sobą, a może wtedy ktoś będzie chciał dzielić to szczęście ze mną, bo cierpie na chroniczny brak miłości...
Jestem osobą aktywną, prawie codziennie chodzę na siłownie, odżywiam się zdrowo, nie głodzę, jem w wszystko w miarę rozsądku. Zdarzy się symboliczny kawałek ciasta czy też falafel z wypadu ze znajomymi.
Ale mam pewien problem, czasami nachodzą mnie dni obżarstwa. I choć pilnuję się przez cały tydzień, dbam o to aby jeść w sam raz,nie za dużo nie za mało. Chudnę wtedy, 2 kg, czasami 1 kg tygodniowo, osiągnę naprawdę ładny wynik na przełomie całego miesiąca, ale przychodzi dzień kiedy pożeram wszystko. Nie umiem się powstrzymać, pochłaniam rzeczy, dosłownie wszystkie rzeczy na swojej drodze, aż czasami jest mi mdło, ale mimo wszystko jem dalej. I w ten oto sposób cofam się do punktu wyjścia. To na co pracowałam przez cały miesiąc znika w ciągu jakiegoś najbliższego wolnego weekendu. I uczucie wstydu samej przed sobą i zmarnowania tylu dni pracy, boli tysiąckroć razy bardziej.
A ja pragnę tylko osiągnąć wreszcie swój cel...