Wczorajszy dzień był koszmarny. Własciwie przeleciał mi miedzy palcami. Jedyne na czym potrafiłam sie skupić to jedzenie. I wcale nie byłam przesadnie głodna. Jadłam dla samego aktu jedzenia. Ok, hormony szaleją, bo @ tuż tuż, ale to ja tu głównie nawaliłam. Jakos mi pesymistycznie...
Z przykrością zmieniam pasek na 69,5 i znów zaczynam wspinac sie pod górkę. A było 66...Nie ma co sie oszukiwać- przybyło mnie.
Zaczynam od nowa (chyba 100 raz). Zazdroszczę innym silnej woli i konsekwencji. Wiem ile to kosztuje wyrzeczeń i tym bardziej ich cenię.
No dobra, a teraz pora na konkrety: śniadanie owsianka z jogurtem naturalnym, II sniadanie: kiwi i garść winogron, obiad: sałatka z pomidorów, podwieczorek: brzoskwinia i 4 kostki gorzkiej czekolady, kolacja: 0,5 litra kefiru
To plan na dziś, częściowo zrealizowany (sniadanie). O tym jak mi poszło, napiszę jutro.
alesza
24 września 2012, 12:30Faktycznie kiedy ma się za dużo "nicnierobienia" zwraca się uwagę na jedzenie, które przykuwa i wzrok i żołądek. Ale spokojnie, jak miałaś 66 to już wiesz, że to tylko kwestia czasu :) Ja jak mam dzień, w którym za dużo sobie pozwalam, to następny jest owsiankowy i zawsze w pasie lecę. Jeśli nie owsiankowy to któryś z poniższych: http://www.kobieta.pl/zdrowie/diety-zdrowo-jesc/zobacz/artykul/10-najlepszych-diet-jednodniowych/strona/2/ Najfajniej, jak uda się rezerwować jeden dzień w tygodniu systematycznie - wtedy nawet jak w tygodniu w diecie zjesz więcej, ten dzień przywraca do normy.
gi.jungbauer
24 września 2012, 11:29Zupełnie jak jak... z 67 na 69,5. No cóż zabrakło... konsekwencji. To teraz trzymamy się!