Na szczęście święta się skończyły, okres pokus i biesiadowania przy stole. Muszę przyznać że podczas świąt ćwiczenia sobie zupełnie odpuściłam. Po całym dniu nie miałam już kompletnie siły, żeby ręką ruszyć. Pierwsi goście pojawili się u mnie o 11 a ostatni wyjechali o 23:30 więc sami rozumiecie że po posprzątaniu ogólnego bałaganu nie miałam ochoty ruszać się o 00:30 w nocy. W drugi dzień wszystko wyglądało podobnie, także ćwiczeń w poniedziałek też nie było.
W sumie to ruch i tak miałam, ponieważ wszystko trzeba było podać i biegać jeszcze między piętrami za dzieciakami i z czystymi talerzykami, potrawami i tak w kółko cały dzień, więc chociaż ćwiczenia "na stepie" mam zaliczone.
Z dietą nie było najgorzej, nie będę ukrywać, że spróbowałam kawałeczek ciasta, ale nie miałam większej potrzeby napychania się jak nieraz to czyniłam. Także mój bilans pozostaje w miejscu, a dzisiaj ostro biorę się do roboty.
Po zeszłotygodniowej załamce i 1kg w górę (wróciłam do punktu wyjścia), czas wziąć się w garść i popracować nad sobą, tym bardziej, że przed świętami dokonałam zakupu sukienek letnich (rozmiar mniejszych niż mój obecny), i mam zamiar w nich dobrze się prezentować.