No i się doigrałam. Czułam to po ciuchach, ale dopiero wejście na wagę to potwierdziło. W sobotę z rana powitał mnie taki widok.
Wiedziałam, że to kwestia czasu przy tym jak się odżywiałam. Puściły wszystkie hamulce, jadłam co było pod ręką. No i efekt jest taki, a nie inny. Znów znalazłam się w punkcie wyjścia. Cyfra na wadze znów podziałała jak zimny prysznic. Przecież nie tego chciałam, a jak na złość robiłam wszystko, by znów tyle ważyć. Głupota ludzka (w tym wypadku moja) nie zna granic. Muszę się podnieść z kolan i znowu spróbować, po raz kolejny zawalczyć. Nie mogę się już doczekać wizyty u dietetyczki. Jeszcze 1,5 tygodnia. Czekam na nią jak na zbawienie, bo sama widocznie nie potrafię sobie poradzić. Obiecałam sobie, że będę pisać tu prawdę, będę szczera sama ze sobą, więc nie ma sensu wypierać ze świadomości faktu, że nadal będę GRUBA, jeśli się nie opamiętam, bo jestem na najlepszej drodze do tego. Wracam ciągle jak bumerang do odchudzania. Tylko czy kiedyś zatrzymam się z prawidłową wagą?
ellephame
25 kwietnia 2016, 23:16Każdemu zdarzają się potknięcia. Trzeba się teraz podnieść, wziąć w garść i walczyć dalej. Dasz radę Trzymam kciuki !
doloress1988
24 kwietnia 2016, 21:03życzę powodzenia i wytrwania w postanowieniach ;) choć wiem jakie to bywa trudne ...
endorfinkaa
24 kwietnia 2016, 17:00czas wziąć się w garść! :) dasz redę!