Właśnie, tak sobie myślę, że chyba warto tutaj wrócić... Z wagą i motywacją jest coraz gorzej. Praktycznie stoję w miejscu, zero progresu. I jestem tym mocno zażenowana...
Obiecałam sobie już w zeszłe wakacje być 65 kg kobitką, a tymczasem ciągle tkwie w punkcie wyjścia, czyli z wagą 74 kg.
Od początku lutego wróciłam do biegania. Staram się wybiegać min. 40 min i co 2 tygodnie zwiększam dawkę o 5 min. Teraz jestem na stałych 45 minutach. Mały sukces, który mnie cieszy, ponieważ jeszcze we wrześniu konieczne były przerwy marszowe między bieganiem.
Do biegu dorzuciłam ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha, najczęściej Mel B i inne standardowe, które niejedna z Was zna.
Kolejny mały sukces to taki, że lekko wchodzę w ubrania o rozmiarze 40/L, a XL to już ze mnie zlatuje ;)
I chyba takimi małymi sukcesami powinnam się cieszyć, bo w końcu małymi krokami dotrze się do celu.
Jeśli chodzi o odżywianie... to tutaj zaczynają się schody. Tak, wiem, że to 70% sukcesu, że abs robi się w kuchni itd. Ale ciągle mam problem z tzw. "świadomym jedzeniem". Najczęściej polegam na impulsach, które karzą mi brać byle co, byle jak i byle gdzie. Byle dostać jeść. Czasami mam wrażenie, że to nie żołądek prosi o jedzenie, ale emocje, które pragną odreagowania. Koniecznie muszę coś z tym zrobić! W końcu to JA jestem Panią własnego ciała. Jeśli chcę wprowadzić regularne posiłki o stałych porach zgodnie z moim zapotrzebowaniem kalorycznym to to ZROBIĘ! Bo to moje wybory, moja samoświadomość i moje życie :)
Dlaczego wróciłam? Bo rodzina i znajomi mają dosyć mojego wyżalania się, ciągłego ględzenia o zdrowym stylu życia itp. A tutaj przynajmniej wiem, że jeśli ktoś będzie czytał moje wypociny to przynajmniej chociaż troszkę się tym zainteresuje.
Dzisiaj udało mi się wybiegać 45 min oraz wykonać ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha. Na razie jedna seria, bo więcej nie dałam rady, ale mam zamiar co tydzień zwiększać ich ilość ;)
Najgorzej, dla mnie, wychodzi pogodzenie pracy z odchudzaniem. Pracuję jako pielęgniarka na 12 godzinne zmiany. Za dnia dieta wychodzi mi super, ale po nocce jestem wstanie zjeść wszystko co mi się nawinie w zasięgu wzroku. Np. dzisiaj wróciłam i od razu rzuciłam się na makowiec. Zjadłam 3 kawałki po czym poszłam spać na 4 h. Nocne zmiany również zaburzają mój zegar biologiczny przez co jestem bardziej podatna na tycie. Ale nie mam zamiaru się tym usprawiedliwiać! Bo, jak już wcześniej pisałam, to kwestia moich świadomych wyborów!
Tak, więc do boju! Nieważne czy zajmie mi to 3 miesiące, 6, czy cały rok. Dojdę do 65 kg ;) Ach, chociażby do października na ślub kuzynki... Tak, to będzie moja motywacja :D
puszysta43
22 lutego 2015, 21:11Dobrze ze się w porę zabrała za siebie,bo im dłużej zwlekaj tym szybciej kilogramy nachodzą, nie masz dużo do zrzucenia,dasz rade :-))))