Po pierwsze, czuje sie z letka maltretowana. Przez dzidzie. Juz uklada sie tak, ze nie moge oddychac, jak wchodze na gore we wlasnym domu to czuje sie, jakbym sie wspiela na Mount Everest, zadyszki dostaje, kilka krokow z psami i padam na pysk, nie moge siedziec, bo mni niewygodnie, nie moge lezec, bo tez nie moge odetchnac, a od stania bola mnie nogi kurde. Oprocz tego mala zolza juz bezblednie trafia tam, gdzie nie powinna. Nie wiem, w co, w dole brzucha, wiec moze w pecherz? Ale boli STRASZ - LI - WIE, na szczescie krotko.
Pochlipalam sobie wczoraj porzadnie, sama nie wiem, co robic, chociaz chyba jednak uparta jestem jak osiol. Otoz kierownik nie naciska, ale chcialby, pewnie, ze by chcial, zebym poszla z nim do jego rodzicow zlozyc zyczenia w wigilie. Nie pojde. Ja i moj brzuch nie jestesmy tam mile widziani i chocby milion razy przepraszali, nikt nie cofnie tego, jak sie zachowali i co powiedzieli. Pokazali, gdzie leza ich priorytety, i na pewno nie w mojej macicy. Unikaja mnie, wiec dlaczego mam isc tam, gdzie bym sie narzucala? Poza tym, gdyby im naprawde zalezalo na tym, zeby ta rodzina jako - tako funkcjonowala, to zaprosiliby wszystkich do siebie, a nie siedzieli na dupie i czekali na nie wiadomo co. Dla nich wazniejsze jest to, ze w pierwszy dzien swiat przyjada dzieci z pierwszego malzenstwa kierownika niz utrzymywanie kontaktow ze mna widocznie. Dla mojej mamy sytuacja nie do pomyslenia. Nie wie, jaka byla reacja, bo bylo mi wstyd o tym mowic, powiedzialam tylko, ze nie chce o tym rozmawiac, wiec mama czai, ze cos nie tak, ale abstrahujac od wszystkiego, jestesmy dla niej najwazniejsi, bez wzgledu na wszystko, i w zyciu by nie dopuscila do czegos takiego, ze wszyscy spedzaja swieta indywidualnie: moi rodzice, moja siostra, ja. W zyciu. To typ matki - kwoki:) No i tez mi strasznie przykro, ze znow sie nie zobaczymy. To juz szoste swieta z dala bez nich. Ba, pewnie, ze mam kierownika, ale jakis zal zawsze pozostaje. Jeszcze teraz tak latwo sie rozklejam, echhhh, mowie wam... I jeszcze paczka miala przyjsc w sobote z domu, oczywiscie nie przyszla, buuuu, a tam kabanosy na mnie czekaja, i inne pysznosci, i jak czlowiek na cos czeka i sie nie moze doczekac, to sie robi bardzo smutno, buu.
Jedzeniowo tfu, tfu, przez ostatnie trzy dni zjadlam moze kilka domino pierniczkowych, i nic wiecej, zamiast goracej czekolady wypijam gorace mleko, ciekawe, jak dlugo to potrwa.
Ech, w ogole jakis taki poniedzialkowy nastroj. Do duszy.
Milego dnia, kochane:)
izulka710
19 grudnia 2011, 21:12Pewnie nic i nikt cię nie pocieszy:(Ja mam fajny układ z teściową,nie interesujemy się sobą nawzajem a jak się spotkamy to miłość kwitnie i tak jest dobrze:))Trzymaj się i niech mała się uspokoi!!!!!
asia0525
19 grudnia 2011, 12:42Nie przejmuj się, myśl o swojej dzidzi! Dla mnie te święta też nie będą w komplecie... No cóż!!! I tak bywa!!!!