A przynajmniej mam taka nadzieje.
Zalamana niedzielna wpadka, nabralam wczoraj powietrza w pluca i checi tez. Wyskakalam na skakance dobre 20 minut, ale musze zmienic skakanke, bo jest za krotka i same skuchy zaliczalam, naprawde, nie bylam w stanie doskoczyc do stu, bo ciagle mi sie platala glupia skakanka, albo zahaczala o wlosy, albo sama nie wiem, co. Najwiecej udalo mi sie wyskoczyc troche ponad 80 pod rzad. W sumie w ciagu tych 20 minut skoczylam chyba milion razy, ale tyle samo musialam sie wyplatywac ze skakanki. Spocilam sie jak swinia przy tym i smierdzialam jak wielblad. Detoks normalnie.
A potem, przy pomocy kierownika rzecz jasna, wyciagnelam, uwaga, uwaga, rower z piwnicy. I pojechalam. I juz wiem, dlaczego tak nie lubie jezdzic na rowerze. Albo bowiem zamontuje sobie jakiies wyscielane piorkami siodelko, albo pozegnam rower na zawsze. Przy czym ten rower chyba pozegnam w rzeczy samej, bo ze starosci sparcialy mu opony i sie wykrzywiaja, wiec albo tesc cos poczaruje, albo goodbye moj rower i bede musiala wyciagac sprzet kierownika.
I na wielkie szczescie nie pojechalam te trasa, ktora chcialam poczatkowo, bo podejrzewam, ze wracalabym do tej pory. Pojechalam troche krotsza trasa, a i tak zdyszalam sie jak dzika i zlapala mnie kolka. Haloooooo??? Kolka??????? Na rowerze????????
Po czym wieczorem dopadlam szafki bezdenki i pozarlam szesc kostek gorzkiej czekolady. No naprawde nie wiem, co mam.
Dlatego tez nie czynie na dzisiaj zadnych obietnic.
Zanim jednak padne przed owa szafka na kolana, postaram sie sobie przypomniec moje dzisiejsze zaliczone ABS-y. Urozmaicilam swoj program i od dzisiaj bede go ciagnela konsekwentnie do koncy zycia chyba. Otoz najpierw trzy strasznie trudne cwiczonka przeplatane minutowym treningiem obiegowym (znow sie zaplatalam w skakanke, a przy pajacyku prawie padlam na pysk), a potem po trzy serie jednego z programow: klasyczny, pilates, core albo dynamiczny. Tadam.
Cos czuje, ze odzywam? Ze zyc mi sie znowu chce?
Nowy obiad dzisiaj do wyprobowania. Buraki, jablko i groszek zielony. Ale najpierw musze sprawdzic, czy mam owe buraki.
Milego dzionka zycze wszystkim:) Trzymac sie, chudzielce:)
dhoni
28 czerwca 2011, 16:37Mój rower już parę lat w piwnicy parcieje, jakoś nie mam do niego nastroju...
izulka710
28 czerwca 2011, 15:16Daj znać jak ten nowy obiadek ci smakował?
Elku6
28 czerwca 2011, 13:28Siodełko potrafi dobić. To fakt. Dlatego mam na swoim siodełku, zakładkę, wyściełaną wewnątrz żelem :D dupsko nie boli i jest git. Więc spraw sobie taką. Jeśli jeszcze możesz patrzeć na swój ;) pozdrawiam!